logo
Sobota, 27 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Sergiusza, Teofila, Zyty, Felicji – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
ks. dr Grzegorz Strzelczyk
To nie spadło z nieba czyli wiara między herezjami
List
 
fot. Sebastian Knoll | Unsplash (cc)


 

Prawdopodobnie każdy chrześcijanin, któremu zdarzyło się zastanawiać nad treścią własnej wiary, zderzył się - bo tak chyba o tym trzeba mówić – z pytaniem, jak to właściwie jest z tym Bogiem. Utrzymujemy, że jesteśmy monoteistami, że Bóg jest jeden i jedyny, ale zaraz potem dorzucamy: w trzech Osobach

 

Ojciec jest Bogiem, Syn jest Bogiem, Duch jest Bogiem. Są od siebie jakoś różni, ale mimo to nie ma trzech bogów. Czyżby wiara kazała nam – wbrew logice – uznawać, że 1+1+1=1, że 3=1? Co gorsza, próżno szukać określenia „Trójca Święta" w Nowym Testamencie. Skąd zatem wzięła się wiara w Trójcę? Czy trzeba było aż tak komplikować sobie życie?

 

Żeby odpowiedzieć na takie i podobne pytania – zwłaszcza te dotyczące znaczenia wiary w Trójcę Świętą – trzeba sięgnąć do początków historii chrześcijaństwa. Nauka o Bogu Trójjedynym nie pojawiła się bowiem od razu w gotowej, w pełni dojrzałej postaci. Z nieba nie spadła żadna gotowa formuła, żaden obraz, który by jasno i raz na zawsze określał, jak należy myśleć o Bogu. Przeciwnie – to raczej mozolnie, przez kilka wieków wysnuwany, precyzowany, cyzelowany wniosek z... doświadczenia.

 

Bóg Ojciec i Chrystus

 

Ale po kolei... Chrześcijaństwo wyrasta z judaizmu, który jest radykalnie monoteistyczny. Wyznanie, że Bóg jest jedyny, że jest jedynym Panem człowieka i dziejów stoi w samym centrum wiary i pobożności Izraela. To przekonanie odziedziczyliśmy. Dokonaliśmy jednak pewnej dość istotnej korekty, której początek wyznaczył Jezus Chrystus.

 

Nowy Testament poświadcza, że przed śmiercią i zmartwychwstaniem Jezusa zdania co do Jego tożsamości były podzielone. Uczniowie widzieli w Nim oczekiwanego Mesjasza, spełnienie Bożej obietnicy danej Izraelowi, ale jeszcze najwyraźniej niejednakowo rozumieli Jego rolę. Zapewne dostrzegali szczególny związek Jezusa z Bogiem. Już choćby sposób, w jaki się do Niego zwracał, pełne zaufania słowa: Abba, Ojcze, musiał dawać im do myślenia.

 

To, czego doświadczali u boku Jezusa, mogło, a nawet musiało przekraczać „ludzkie" ramy, dlatego pytanie o Jego tożsamość, nawet jeśli nie padało otwarcie, to czaiło się w głębi świadomości. Jednak raczej – choć trudno to z całą pewnością stwierdzić – uczniowie widzieli w Nim przede wszystkim wybranego przez Boga, niezwykłego człowieka. Ich paniczna reakcja na pojmanie a potem śmierć Jezusa dość wyraźnie o tym świadczy.

 

Zmartwychwstanie było zatem wydarzeniem zaskakującym i przełomowym. Chrystus, który ukazywał się uczniom, był ewidentnie tą samą osobą, której towarzyszyli przez kilka lat, a której śmierć zdawała się definitywnym końcem ich nadziei. Jednocześnie jednak było w Nim coś radykalnie nowego – ewangeliści świadczą o tym, pisząc na przykład o trudnościach w rozpoznawaniu Go.

 

Owocem paschalnych spotkań było głębsze zrozumienie zarówno samej tożsamości Jezusa, jak i Jego miejsca i roli w całym Bożym projekcie zbawienia. Ewangelia Łukasza mówi wręcz o nauczaniu Zmartwychwstałego, które najwyraźniej szło dalej, głębiej, niż przedpaschalne: zaczynając od Mojżesza poprzez wszystkich proroków wykładał im, co we wszystkich Pismach odnosiło się do Niego (Łk 24, 21).

 

Chrystus i Duch Święty

 

Jezus przed Paschą nauczał głównie o Królestwie Bożym. W obliczu zmartwychwstania uczniowie zaczynali rozumieć, że związek tegoż królestwa z Chrystusem jest głębszy niż początkowo myśleli. Ono przyszło w Nim. To przekonanie ugruntowało się jeszcze pod wpływem kolejnego, ściśle związanego z Paschą Chrystusa, doświadczenia – przyjścia Ducha Świętego.

 

Był to moment o tyle przełomowy, że z mocą Ducha uczniowie zaczęli głosić publicznie, że Jezus jest Mesjaszem. Zaś publiczne głoszenie domagało się opisywania własnego doświadczenia, a więc prowadziło do formułowania – pod wpływem Ducha – podstawowych treści tego, co wkrótce miało zostać nazwane chrześcijaństwem. Najważniejszą kwestią było oczywiście wyrażenie tożsamości samego Jezusa i Jego związku z Bogiem. Nowy Testament jest świadectwem tych poszukiwań; o tyle trudnych, że teologia Starego Testamentu nie dostarczała pojęć czy obrazów, które nadawałyby się do wyrażenia chrześcijańskiego doświadczenia bez wcześniejszej obróbki.

 

Nie da się całego tego procesu prześledzić w krótkim tekście, ograniczę się do jednego przykładu, bardzo znaczącego dla naszego pytania o początki wiary trynitarnej. W Pierwszym Liście do Koryntian (8, 6) św. Paweł pisze: Dla nas istnieje tylko jeden Bóg, Ojciec, od którego wszystko pochodzi i dla którego my istniejemy, oraz jeden Pan, Jezus Chrystus, przez którego wszystko się stało i dzięki któremu także my jesteśmy.

 

Wyznanie jednego Boga jest oczywiście kontynuacją wiary Izraela. Druga część zdania przynosi jednak radykalną zmianę: Chrystus został „umieszczony" obok Boga jako „jedyny Pan" i pośrednik Bożego działania w świecie. Oczywiście, Jezus nie jest tutaj wprost nazwany Bogiem, ale tytuł „jedyny Pan" w teologii żydowskiej był zarezerwowany wyłącznie dla Boga! Pośrednictwo w stworzeniu rzeczywistości sugeruje zaś, że poczęcie w łonie Maryi nie było bynajmniej absolutnym początkiem istnienia Chrystusa.

 

Wiek pierwszy ku Bogu-człowiekowi

 

Przykładów można podać sporo. Pierwszy wiek należy zatem uznać za okres, w którym powoli kształtuje się świadomość boskiej (bosko-ludzkiej) tożsamości Chrystusa. Nim pojawiły się jasne pojęcia, było doświadczenie wiary, wyrażające się zwłaszcza w praktyce modlitwy – chrześcijanie od początku na przykład wzywali imienia Jezusa. Jasne przypisanie Mu tytułu „Bóg" było zatem właściwie kwestią czasu.

 

Pierwszy wyraźny przypadek odnajdujemy pod koniec I w. w Prologu Ewangelii św. Jana, który zresztą cały jest próbą określenia relacji pomiędzy Bogiem a Chrystusem. Za streszczenie nowotestamentowych poszukiwań można uznać tytuł „Syn Boży": Bóg jest Ojcem Chrystusa, a On Jego Synem w pewien szczególny sposób. Syn uczestniczy w samym życiu Boga-Ojca zdecydowanie inaczej, głębiej niż jest to dane ludziom.

 

W kolejnych wiekach teologia chrześcijańska zmuszona będzie do doprecyzowania tego przekonania i będzie to czynić – przyznajmy – nieco wbrew sobie. Każda próba rozjaśnienia tajemnicy, jaką ostatecznie jest i pozostanie Bóg, za pomocą ludzkich narzędzi poznawczych, jest bowiem zapuszczaniem się w obszar, na którym żaden teolog nie czuje się pewnie. Jeśli to czyniono, to głównie z trzech powodów.

 

Po pierwsze, głoszenie Ewangelii wymagało formułowania tego, w co chrześcijanie wierzą, trzeba było zatem jakoś opisywać związki pomiędzy Bogiem Ojcem, Chrystusem i Duchem Świętym. Po drugie, we wspólnotach pojawiały się interpretacje, które trudno było uznać za prawdziwy wyraz chrześcijańskiego doświadczenia (herezje). Po trzecie, zarówno poganie, jak i żydzi wytykali chrześcijanom niekonsekwencję: niby to uważają się za monoteistów, a w rzeczywistości czczą Chrystusa jako „drugiego Boga".

 

Wiek drugi i trzeci trzecia droga

 

Wydawało się zatem, że przed chrześcijańską teologią II i III w. stanęła alternatywa: albo uznać istnienie dwóch, trzech bogów (rozwiązanie nigdy na serio niebrane pod uwagę), albo przyjąć, że tylko Ojciec jest Bogiem naprawdę, natomiast Chrystus i Duch są jakoś od Niego niżsi (pogląd nazywany subordynacjanizmem).

 

Druga z propozycji miała jednak zasadniczą wadę: jeśli zbawienie przyszło przez Chrystusa (a takie było fundamentalne doświadczenie), to nie może On nie być Bogiem, bo tylko Bóg ma moc wyrwania człowieka z grzechu! Konieczne stało się zatem znalezienie „trzeciej drogi" – rozwiązania, które wykraczało poza wszystko to, co dotychczas wypracowano w ramach myśli religijnej – tak żydowskiej, jak i pogańskiej.

 

Musiała to być droga, na której uzna się, że jedność i wielość w Bogu są współwieczne; że nie jest ani tak, że Bóg najpierw był jeden, a potem rozpadł się na Ojca, Syna i Ducha, ani tak, że jest ich trzech, a jedność stanowią tylko przez wtórne niejako zjednoczenie. Bóg jest w istocie Trójjedyny, jest Trójcą (wyraz ten wchodzi w użycie w III w. pod wpływem Tertuliana na Zachodzie i Orygenesa na Wschodzie).

 

Wiek czwarty „prawie robi wielką różnicę"

 

Kluczowy dla dojrzewania nauki o Trójcy Świętej okazał się wiek IV. W jego początkach pewien aleksandryjski prezbiter, imieniem Ariusz, zaczął głosić, że „Syn jest pierwszym stworzeniem Ojca" i dlatego „jest czas, kiedy nie istniał". Koncepcja Ariusza była o tyle atrakcyjna, że zdawała się chronić monoteizm przy wykorzystaniu bardzo popularnej ówcześnie idei hierarchii bytów, zgodnie z którą Bóg jest najwyższy, stworzenia materialne najniższe, a pośrodku znajdują się byty duchowe o różnym stopniu doskonałości.

 

Syn byłby oczywiście w tej hierarchii najwyżej, byłby prawie Bogiem (tyle, że „prawie robi wielką różnicę"). Ariusz był nie tylko sprawny teologicznie, ale i „politycznie" - potrafił zjednać sobie wielu zwolenników wśród wpływowych biskupów, co zaowocowało potężnymi napięciami w Kościele. Te do tego stopnia zaniepokoiły będącego od niedawna protektorem chrześcijaństwa Konstantyna, że postanowił działać: zwołał w Nicei zgromadzenie biskupów (pierwszy Sobór powszechny w 325 r.).

 

Biskupi odrzucili tezy Ariusza i ułożyli formułę wiary, która stanowi pierwszą część odmawianego do dziś w czasie niedzielnej Eucharystii wyznania. To jednak nie położyło kresu sporom - użyte przez Sobór określenie, że Syn jest „współistotny" Ojcu, było na tyle nowatorskie, że wielu biskupów przyjmowało je z wielkimi oporami, a wielu wręcz odrzucało.

 

Ostre spory, wzmacniane przez liczne interwencje cesarzy, trwały kilkadziesiąt lat. Do zwycięstwa „wiary z Nicei" przyczynili się zwłaszcza Atanazy, Bazyli Wielki, Grzegorz z Nyssy i Grzegorz z Nazjanzu. Kluczem do teologicznego pojednania było zwrócenie uwagi na to, że gdy mówimy o jedności w Bogu, patrzymy nieco pod innym kątem, niż gdy mówimy o troistości.

 

Jeśli bowiem pytamy: czym jest Bóg? (pytanie o naturę - analogiczne do pytania: czym jest człowiek?), dojdziemy do stwierdzenia o jedności, jedyności, niepodzielności boskiej natury. Jeśli zaś zapytamy: kim jest Bóg?, odpowiemy: Ojcem, Synem i Duchem Świętym (trzema „osobami"). Pomiędzy Nimi istnieje rzeczywista, a zarazem niezmiennie mała różnica. W Bogu troistość i jedność to jakby dwie strony tej samej monety.

 

W tym miejscu konieczna jest jeszcze jedna uwaga. Otóż współcześnie rozumiemy osobę przede wszystkim jako samoświadomy i wolny, a przez to autonomiczny podmiot. Bezpośrednie przeniesienie takiego rozumienia na Trójcę skutkowałoby natychmiast uznaniem istnienia trzech bogów, z który każdy posiada odrębną świadomość, wolność etc.

 

Starożytne pojęcie „hipostaza" miało charakter mniej psychologiczny, a bardziej metafizyczny. Pozwalało zatem mówić o trzech osobach posiadających jedną wspólną świadomość, wolność etc. Dlatego właśnie różnica między boskimi „osobami" jest nieskończenie mniejsza niż różnice między ludźmi. Ojciec, Syn i Duch mają wszystko wspólne, są tym samym we wszystkim, prócz bycia „podmiotami", czyli w praktyce prócz wzajemnego do siebie odniesienia.

 

Więcej niż zdołamy wymyślić

 

Kiedy spory z arianami przygasały, pojawił się kolejny problem – niektórzy zaczęli podważać boskość Ducha Świętego (herezja zwana duchoburstwem). Właściwie dopiero teraz – trudno nie uznać, że bardzo późno - postać Ducha Świętego stanęła w centrum teologicznych sporów. Problem tożsamości Chrystusa był na tyle kluczowy, że przesłaniał niejako kwestię tożsamości Ducha.

 

Arianizm, stawiając radykalnie kwestię wyłączności bóstwa Ojca, najpierw implilicite, a potem już otwarcie odrzucał bóstwo Ducha. Duchoburcy, z których część uznawała wiarę Nicei, wykorzystywali niedopowiedzenie nicejskiego wyznania wiary, które w przypadku Ducha Świętego ograniczało się do jednego zdania: „wierzymy w Ducha Świętego".

 

Obrona Jego boskości, zapoczątkowana przez Atanazego, szła po linii argumentów z tradycji: od zawsze Duch łączony jest z Ojcem i Synem w kulcie; z Nowego Testamentu i doświadczenia Kościoła wynika, że czyni to, co może tylko Bóg (realizuje w człowieku zbawienie). Pytanie „jak to możliwe, że także Duch jest Bogiem?" nie było już tak palące – wystarczyło bowiem ponownie zastosować te same rozróżnienia co w odniesieniu do relacji Ojciec – Syn.

 

Spory dotyczące boskości Ducha były zatem o wiele mniej burzliwe niż te dotyczące tożsamości Syna. Niemniej konieczny był kolejny Sobór (w Konstantynopolu w 386 r.), który przeredagował i uzupełnił wyznanie z Nicei tak, by jasne było także wyznanie boskości Ducha Świętego.

 

Creda nicejsko-konstantynopolitańskie używamy w prawie niezmienionej formie do dziś, zatem można uznać, że pod koniec IV w. przestrzeń tajemnicy Boga Trójjedynego została wyznaczona. Wiemy, gdzie zaczynają się interpretacje, które są niezgodne z chrześcijańskim doświadczeniem (objawieniem). Oczywiście nie znaczy to, że rozwikłaliśmy tajemnicę jedności i wielości w Bogu. Raczej właśnie uniknęliśmy wtłoczenia Trójjedynego w nasze pojęcia. Opór, który stawia nam misterium Trójcy, przypomina, że Bóg jest zawsze większy od tego, co zdołamy wymyślić.

 

ks. dr Grzegorz Strzelczyk
List 11/2008

 
Zobacz także
ks. Paweł Kłys
W powołaniu kapłańskim ukrytych jest wiele różnych dróg do jego realizacji. Wśród nich należy zauważyć tę wyjątkową, jaką jest głoszenie Słowa Bożego. Dokonuje się ono na różne sposoby. Pierwszym podstawowym jest głoszenie Słowa Bożego w świątyni podczas sprawowania sakramentów świętych. Głoszenie i wyjaśnianie go w kazaniach i homiliach. Drugim, równie ważnym, jest katecheza – i temu tematowi chciałbym dziś poświęcić trochę miejsca. 
 
o. Wojciech Jędrzejewski OP
To jest przypowieść o modlitwie, którą powinniśmy zanosić do Jezusa w chwilach wewnętrznego dysonansu: jeszcze słyszymy dźwięk Bożej melodii, jej piękna a jednocześnie wdziera się w to brzmienie fałszywy ton naszego grzechu. Czujemy zapach, woń Chrystusa, który kocha, okazuje swoją moc, interweniuje w oczywisty sposób, a zarazem czujemy smród naszej niewierności, niestałości, rozchwiania. Zetknięcie świętości i grzeszności.
 
Ks. Andrzej Siemieniewski
W Odnowie charyzmatycznej powszechnie mówi się o "językach", o "modlitwie w językach", o "śpiewie w językach" czy też o "proroctwie w językach". Wydaje się, że określenie to bywa używane w kilku różnych znaczeniach, co prowadzi do znacznych nieporozumień. Wielu uczestników Odnowy charyzmatycznej ma wrażenie, że dostępuje udziału w tym samym biblijnym charyzmacie, który został udzielony Apostołom lub ich uczniom...
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS