"Wiara bez uczynków martwa jest,
a uczynki bez wiary to coś jeszcze gorszego,
to tylko strata czasu i nic więcej."
Antoni Czechow
Czy zatem lepiej przemilczeć?
Poruszanie tematu pobożności, czy dewocji, zawsze jest dość niebezpieczne. Robiąc to, narażamy się na krytykę, być może nawet agresję zarówno ze strony osób niewierzących, jak też "wierzących za bardzo". Czy zatem lepiej przemilczeć pewne kwestie? Nie wypowiadać się, udając, że ich nie ma? Bynajmniej.
Katolicy bardzo często spotykają się z dość pogardliwym podejściem, ironicznym uśmiechem na widok łańcuszka na szyi, czasami wręcz poleceniem zdjęcia go. Kim dla przeciętnego "zjadacza chleba" jest osoba wierząca? Najczęściej kojarzy się z typem naiwniaczka, który pozwoli sobą pomiatać i wystawi "drugi policzek", ofiarą losu w powyciąganym swetrze, a w najgorszym wypadku wielbicielem pewnej, dość kontrowersyjnej stacji radiowej, pełnym agresji emerytem, bezmyślnie klepiącym formułki wyczytane w modlitewniku, ślepo wierzącym w każdą teorię spisku. Czy to jednak prawdziwy obraz katolika? Gdzie jest ta granica, pomiędzy dewocją, a czystą, prawdziwą wiarą płynącą z głębi serca? Kiedy prawdziwa modlitwa, rozmowa z Bogiem jest tylko "klepaniem paciorków"? Niektórym wydaje się, że idealnym, pobożnym katolikiem można się stać, kiedy człowiek dużo się modli. Jednak to nie tak. Wiara katolicka to nie tylko modlitwa, to pewna postawa. Ogromne zobowiązanie, wyrzeczenia. W jednej z książek problem ten poruszyli o. Leon Knabit i o. Joachim Badeni. Zapytani o przesadną pobożność tak powiedzieli:
"Jeśli ktoś się dużo modli i dzięki temu dobrze czyni, to dzięki Ci Boże. Papież wciąż się modlił, miał różaniec w kieszeni i często go odmawiał. Nikt mu nie mógł nic zarzucić, bo u niego Bóg i człowiek byli na jednej linii. Ale jeżeli ktoś się modli tak, że zapomina o człowieku, to tylko klepie paciorki. To jest dewocja! Pana Boga wciąż ma na ustach, ale nie zawsze w sercu."
Sedno sprawy
Wśród motywów za porzuceniem wspólnoty Kościoła można znaleźć i taki: Jestem dobrym człowiekiem. Kościół nie jest mi do niczego potrzebny. A Boga mogę spotkać w szumie lasu, na brzegu jeziora… Padają przy tym argumenty w rodzaju: Pan X jest niewierzący, ale nikt przecież nie zakwestionuje jego szlachetności, altruizmu. A wielu katolików jest obojętnych na ludzką biedę – udają, że nie widzą krzywdy innych (albo sami krzywdzą) itp.