logo
Niedziela, 28 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Bogny, Walerii, Witalisa, Piotra, Ludwika – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Dariusz Piórkowski SJ
Jesteśmy chodzącymi lustrami
Mateusz.pl
 
fot. Diver Zhang | Unsplash (cc)


„Miłujcie waszych nieprzyjaciół” (Mt 5,44)!

 

Kiedy czytam ten fragment Ewangelii, często ogarnia mnie zakłopotanie. Przede wszystkim nie bardzo wiem, kto tak naprawdę jest moim nieprzyjacielem. Zazwyczaj wyobrażam sobie, że przykazanie miłości nieprzyjaciół obowiązuje tylko w wyjątkowych sytuacjach, jak prześladowania, wojna czy jawnie okazywana nienawiść. Większość z nas prawdopodobnie nigdy nie znajdzie się w takich okolicznościach. Wobec powyższego łatwo stwierdzić, że nie mam żadnych nieprzyjaciół, więc to przykazanie mnie nie dotyczy.

 

Na tym trudności się nie kończą. Przypuśćmy jednak, że na swojej drodze spotykamy ludzi, którzy nas nienawidzą i chcą nam zaszkodzić. Jezus wzywa do okazywania im najwyższej i najdoskonalszej formy miłości, czyli agape, co w Biblii oznacza miłość boską, pełną poświęcenia i wyrzeczenia siebie. Nie chodzi zatem o tolerowanie kogoś, co jeszcze można jakoś przełknąć, lecz o miłość, którą kocha sam Bóg. Cóż jednak miałoby mnie skłonić do poświęcenia się dla kogoś, kto mnie nie znosi lub czyha na moje życie? Wszystko to wydaje się jakieś nienaturalne.

 

Jezus stawia nam za wzór samego Ojca, który wyświadcza dobroć wszystkim, bez względu na to, czy na to zasługują, czy nie. Bóg jest we wspólnocie z każdym człowiekiem bez wyjątku. Wydaje się więc, że Jezus nie myśli wyłącznie o tych nieprzyjaciołach, którzy przypominają nam nieproszonych gości, gdyż w zasadzie nic nas z nimi nie łączy. Myślę, że nie poradzimy sobie z tymi dylematami dopóty, dopóki będziemy dostrzegali nieprzyjaciół jedynie wśród tych, z którymi co dzień nie utrzymujemy żadnych kontaktów. Nasi wrogowie nie pojawiają się w naszym życiu sporadycznie i tylko w nadzwyczajnych sytuacjach. Oni żyją pośród nas i w nas.

 

Do takiego wniosku dochodzi Jean Vanier w swojej książce „Community and growth”, która jest wspaniałym, chociaż miejscami szokującym, komentarzem do dzisiejszej Ewangelii. Chrystus zauważa oczywistą prawdę. Bardzo szybko zaprzyjaźniamy się z tymi, którzy nas lubią, podziwiają, schlebiają nam, nie czepiają się, nie krytykują, niemal we wszystkim się z nami zgadzają, mają zbliżone zapatrywania i gusta czy tryskają podobnym poczuciem humoru. W takich relacjach odruchowo odwzajemniamy życzliwość, co jest sprawą naturalną. Wszyscy kierujemy się naszymi upodobaniami. Mamy określone oczekiwania. Szukamy potwierdzenia i jakiejś formy akceptacji.

 

Założyciel „Wiary i Światła” zauważa jednak, że obok tych, z którymi dobrze się czujemy, żyją ci, których nie lubimy. I to z różnych powodów. Często bardzo niejasnych, bo nie zawsze są to ludzie, którzy nas krzywdzą lub uprzykrzają życie złym zachowaniem. A jednak spotykamy osoby, których sama obecność nas irytuje. Kontakt z nimi uruchamia w nas wewnętrzne blokady. Denerwuje nas nie tylko to, co mówią, ale czasem ich sposób bycia czy odmienność charakteru. Nie potrafimy być wtedy sobą. Mamy opory w swobodnym wyrażeniu tego, co rzeczywiście myślimy. Czujemy się nieswojo i nie wiemy jak się zachować. Dlatego unikamy ich jak diabeł święconej wody. A jeśli już musimy przebywać w ich towarzystwie, zakładamy maski, by nie okazać naszej ukrytej niechęci. Udajemy, że w zasadzie wszystko jest w porządku. Jesteśmy sztuczni i napompowani jak balon, który za chwilę pęknie. Takie reakcje można jeszcze wytłumaczyć w stosunku do osób, od których doznaliśmy krzywdy. Ale jak wyjaśnić podobne zachowania wobec osób, które nie wyrządziły nam jakiegoś szczególnego zła? Co nam w nich przeszkadza?

 

Jean Vanier twierdzi, że obecność „drażniących” nas osób budzi drzemiące w nas ubóstwo, poczucie winy i wewnętrzne rany. Chodzi tutaj zarówno o tych, którzy przejawiają jakieś uciążliwe dla otoczenia wady, jak i o tych, którzy po prostu są inni. Tego typu nieprzyjaciele przypominają nam o naszych brakach, o których wolimy nie myśleć. Wywołują z naszej nieświadomości niechciane demony zazdrości i wszelkiego rodzaju kompleksy. Zauważamy bowiem w innych nieprzeciętną inteligencję, talenty, ciekawe spostrzeżenia, błyskotliwość, elokwencję, co może doprowadzić nas do pasji. Takie osoby są dla nas chodzącym wyrzutem sumienia lub stawiają nam przed oczy to, kim moglibyśmy być, a nie jesteśmy. Chcielibyśmy, aby zapadły się pod ziemię. Stąd, w zależności od charakteru i usposobienia, jedni reagują wobec nielubianych osób uciekając się do agresji, inni przyjmują służalczą pozę, chociaż za plecami są w stanie zmieszać „wrogów” z błotem. Jeszcze innych opanowuje paraliżujący lęk, tak że nie mogą spojrzeć im prosto w twarz. Każdy pięlęgnuje własny sposób radzenia sobie z innością lub „niewygodnymi” osobami.

 

Oczywiście, zwykle sądzimy, że gdyby te osoby zniknęły z naszego pola widzenia i nie wchodziły nam w drogę, stalibyśmy się prawie jak aniołowie. Bo przecież to one prowokują nas do niewytłumaczalnych i dziwnych reakcji. No i gdyby się zmieniły, od razu poczulibyśmy się lepiej. Dzielenie ludzi na „złych” i „dobrych” jest w pewnym sensie czymś nieuniknionym. Jednakże podziały, których dokonujemy, mają źródło w naszych emocjach i ranach, chociaż rzadko zdajemy sobie z tego sprawę. W ten sposób rodzą się uprzedzenia. Większość z nich rozchodzi się pośród ludzi jak wirus grypy przenoszony przez kichnięcie.

 

W zwyczajnych okolicznościach naszymi wrogami mogą stać się najbliższe nam osoby lub ci, z którymi niezależnie od naszej woli musimy dzielić część życia. Ileż kłótni, nieporozumień, milczących dni rodzi się w małżeństwach i rodzinach, a przecież nikt nie śmiałby nazwać swojej żony czy męża wrogiem. A jednak nie zawsze przeżywamy w nich sielankę.

 

Jeśli nie podoba nam się czyjeś zachowanie, Bóg zaprasza nas, abyśmy najpierw zauważyli wewnętrzny ból i skomplikowanie tego, kto sprawia nam przykrość. Człowiek nieprzychylnie nastawiony i agresywny sam przeżywa dramat, bezradność i szamoce się w sobie. Spójrzmy na codzienne życie. Nasze negatywne reakcje często bywają spowodowane zmęczeniem, porażką czy frustracją w pracy, albo poczuciem, że nie jest się wysłuchanym. Vanier słusznie pisze: „Dopóki nie zaakceptujemy, że jesteśmy mieszaniną światła i ciemności, przymiotów i wad, miłości i nienawiści, altruizmu i skoncentrowania na sobie, dojrzałości i niedojrzałości, i że wszyscy jesteśmy dziećmi tego samego Ojca, będziemy ciągle dzielić świat na naszych wrogów („czarne charaktery”) oraz przyjaciół („pozytywne charaktery”). Będziemy bez końca budować wokół siebie i swoich wspólnot bariery, siejąc uprzedzenia”.

 

Wspólnoty, małżeństwa, rodziny, znajomości odbijają skomplikowanie ludzkiego serca. Wychodzi więc na to, że miłość nieprzyjaciół zaczyna się od spojrzenia w głąb siebie, czy my sami nie nosimy bólu, zranienia, sprzecznych dążeń, których nie chcemy do siebie dopuścić. Błędy i słabości, które dostrzegamy i krytykujemy u innych, często są lustrzanym odbiciem nas samych. Jedyną drogą do ukochania naszych nieprzyjaciół jest przebaczenie, okazane najpierw sobie, przyjęcie własnych ograniczeń, zaprzestanie uporczywego odrzucenia osobistych ran, pod których wpływem często działamy.

 

Z kolei jeśli drażni nas to, że ktoś jest lepszy od nas, budząc w nas niekontrolowaną zazdrość, powinniśmy się zastanowić, na ile cieszymy się z tego, kim jesteśmy. Zawiść bywa często rozpaczliwą próbą uzupełnienia własnych braków, przy równoczesnym zamykaniu oczu na bogactwa, które w sobie nosimy.

 

Miłość nieprzyjaciół rozpoczyna się od miłości samego siebie. Można bowiem nienawidzić samego siebie. Ale to nie są przyjemne uczucia, więc często kierujemy je ku innym, żeby odwrócić uwagę od siebie. Miłość zakłada przyjęcie siebie w taki sposób, w jaki akceptuje nas Bóg z naszymi ograniczeniami, grzechami i z darami, którymi nas ciągle obsypuje. W ostatecznym rozrachunku wypełnienie przykazania Jezusa względem naszych wrogów nie jest możliwe bez przyjęcia boskiej miłości „agape”, która jest nam podarowana i wlewana we wszystkich sakramentach, podczas modlitwy, w chwilach, kiedy spieszymy innym z pomocą.

 

Dariusz Piórkowski SJ
mateusz.pl

 
Zobacz także
Amelia Pasternak
Pojęcie komunista oznacza kogoś żyjącego w komunie, czyli zespole ludzi łączących się w celu współżycia na zasadzie wspólnoty majątku i pracy. Ktoś mógłby powiedzieć, że pierwsi chrześcijanie byli komunistami, bo jak pisze św. Łukasz w Dziejach Apostolskich "Żaden nie nazywał swoim tego, co posiadał, ale wszystko mieli wspólne"...
 
ks. Dariusz Salamon SCJ
Bóg w Jezusie Chrystusie dzieli los człowieka. Jan Paweł II w wielu refleksjach ukazuje, jak dalece Chrystus bierze na siebie to, co najtrudniejsze w ludzkim losie, mianowicie cierpienie. Apogeum cierpienia Chrystusa był Ogrójec i Golgota. Kluczem do zrozumienia Jezusowej tajemnicy pozostają Jego słowa z Getsemani i z krzyża...
 
ks. Mariusz Rosik

Gdyby postronny obserwator stanął pomiędzy faryzeuszem i celnikiem z Jezusowej przypowieści, usłyszałby dwie odmienne modlitwy. Pierwsza brzmiałaby: Dziękuję, że jestem taki wspaniały! Druga zaś: Miej litość dla grzesznika! Modlitwa faryzeusza była urozmaicona. Modlitwa celnika — monotonna. Celnik jednak zwracał się w pokorze do Boga, faryzeusz — do siebie samego! Tak właśnie należałoby dosłownie przetłumaczyć grecki tekst...

 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS