logo
Czwartek, 02 maja 2024
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

 Moja kręta i niełatwa droga od i ku Bogu - świadectwo.
Autor: Bogna (---.mikolow.sdi.tpnet.pl)
Data:   2003-07-01 07:56

Zachęcona przez Moderatora chciałabym złożyć na Forum moje swiadectwo. Może pozwoli ono niektórym z Was spojrzeć na swoje życie i swoja drogę innymi oczyma, tudzież będzie znakiem: "jak niezbadane jest Miłosierdzie Boże i Jego wyroki", i że Bóg nie zostawia nas samym sobie, jak często myslimy, odwracajac się od Niego. A teraz po kolei:

Urodziłam się w dużym miescie, akurat w połowie ubiegłego wieku, w wielodzietnej rodzinie robotniczej. Mam dwie młodsze siostry i dwóch starszych braci. Miałam jeszcze młodszego brata, ale zginał tragicznie nie dożywszy 20 lat.(utonał w jeziorze).

Rodzina katolicka, ale tylko mama była w niej "swięta osoba". Ojciec alkoholik, (odkad pamiętam, zawsze pił i pije do dzis - nie rozumiem tego, bo zdrowie w przeciwieństwie do mojego, jemu dopisuje) maltretował psychicznie i fizycznie domowników. Mama, raczej podswiadomie, wybrała sobie własnie mnie na tzw. "kozła ofiarnego", (kto zetknał się z ruchem Al.-Anon, wie, o co chodzi). Tylko ja sposród rodzeństwa ciagle się wstydziłam, gdy dzieciaki z podwórka krzyczały - 'o twój stary pijany, zatacza się' i... rechot. Tylko ja spałam jak trusia, żeby bronić mamy, gdy wracał w nocy pijany i chciał ja bić, itd. itp. Czułam się odpowiedzialna za cała rodzinę już od najmłodszych lat, a po smierci mamy też tak zostało.

Majac 10 lat, przyjęłam I Komunię sw., a w 2 miesiace pózniej wbrew temu, że nie byłam do tego odpowiednio przygotowana (brak tzw. "dojrzałości chrześcijańskiej"), zostałam bierzmowana, przebywajac na wakacjach u cioci. Kompletnie nie wiedziałam, czemu ten sakrament służy, byłam za młoda. A w dodatku, przyjmowałam go w poczuciu popełnionego przeze mnie grzechu ciężkiego. Ze wstydu nikomu dorosłemu (kto rozwiałby moje obawy) nie powiedziałam, że jak wracałam z koleżanka po spowiedzi, gonił nas roznegliżowany starszy pan. Teraz wiem, że był ekshibicjonista, a ja nie byłam winna żadnego grzechu. Niemniej na długo zaciażył on na moim życiu. Komunia zreszta wtedy też nie była dla mnie tym, czym jest dzisiaj. Miałam żal do losu, że jestem starsza, i że dla względów ekonomicznych, w moim dniu, 'dorzucono' mi o rok młodsza siostrę, która w miała długie, zakręcone w korkociagi włosy, a na czubku mojej głowy, z krótko obciętymi włosami przypięto kokardę, której nie nawidziłam. To było straszne, że Pan Jezus, który był w moim sercu po raz pierwszy, nie miał dla mnie większego znaczenia.

Obciażona w/w grzechami, a w zasadzie poczuciem popełnienia grzechów, specjalnie nie przykładałam się do nauki religii. Tym bardziej, że przeniesiono ja ze szkoły do salek katechetycznych przy parafii i była już nieobowiazkowa. Wolałam zabawy przed kościołem, zwłaszcza, że za byle co, ksiadz katecheta wyrzucał z katechezy. Nie dotrwałam w tej nieobowiazkowej nauce religii nawet (na X klasie poprzestałam) do matury - zdawałam ja w technikum budowlanym. Najlepsza z całej szkoły byłam z... języka polskiego, gdyż jestem raczej humanistka, niż umysłem scisłym.

Po maturze powiedziałam ostatecznie Panu Bogu, że Go nie ma, skoro pozwala na bluznierstwa ze strony mojego ojca, który sam siebie nazywał Bogiem. Z całej nauki religii wyniosłam wtedy tylko jedno - przekonanie, że nie wolno bluznić przeciw Bogu (dzis już wiem, że to było błędne rozumowanie). I cóż to za Bóg, który zezwala na takie rzeczy i nie zabija bluzniercy - mego ojca, dodatkowo "w pijanym widzie" przystawiajacego się do mnie, nie jak ojciec. (W przyszłosci ten problem załatwiła moja mama, gdy jej o tym powiedziałam. Na łożu smierci wezwała ojca i mnie i powiedziała mu, że jak zrobi mi krzywdę, to ona przyjdzie stamtad i będzie go straszyć. A mnie prosiła bym nie zostawiła go bez opieki, bo beze mnie, sam zginie - nie rozumiałam wtedy, dlaczego.)

Zaraz po maturze zaczęłam uczyć w zasadniczej szkole budowlanej przedmiotów zawodowych, przez 6 lat. W międzyczasie nabyłam uprawnień do nauczania w dwuletnim, zaocznym Studium Nauczycielskim, gdzie najlepsza byłam z filozofii materializmu dialektycznego no i z pedagogiki. Żyłam wtedy bardzo intensywnie. Pracujac i uczac się jednoczesnie. Uprawiałam też wyczynowo sport: poczatkowo łyżwiarstwo szybkie, potem łucznictwo. (W łucznictwie byłam niezła, najlepsza w okręgu, zdobyłam złota gwiazdę FITA) Dodatkowo wieczorami amatorsko grałam w kabarecie i teatrzyku poezji.

Mimo natłoku zajęć żyłam w jakiejś pustce wewnętrznej, bez wiary w Boga, w socjalistycznej epoce gierkowskiej. Coś jednak, (teraz już wiem, że to uśpione przeze mnie sumienie kołatało) nie dawało mi spokoju. Od czasu do czasu nawiedzała mnie mysl: - a jesli Ten Bóg jednak istnieje? To, co się ze mna stanie? Gdzie pójdę pózniej? - do piekła? Razem z moim ojcem? - nigdy. 16 X 1978 roku, po raz pierwszy od osmiu lat uwierzyłam na nowo. - Skoro Polak został papieżem, to chyba Bóg jednak istnieje - pomyslałam. Jednakowoż, nie od razu wróciłam. To był pierwszy krok - ta mysl. Potem jeszcze było wiele błędów i wypaczeń i życia w samowoli, (choć nie tylko) wobec swego Stwórcy. W rok pózniej zawarłam zwiazek małżeński tylko przed urzędnikiem stanu cywilnego. W następnym spotkało mnie najważniejsze i najlepsze, co może przydarzyć się kobiecie - urodziłam jedyne moje dziecko - syna. Bóg sprawił, że w 2 miesiace po narodzinach, mimo, iż nie żyłam po chrzescijańsku zanieslismy dziecię do koscioła, żeby je ochrzcić, by nie zamykać mu dostępu do łaski uswięcajacej. (Teraz wiem, że wtedy to Bóg prowadził) Bóg wiedział, że wrócę do Niego i kiedy wrócę. Ja jeszcze nie wiedziałam - nawet jeszcze wtedy nie planowałam. (Ot głupia - jakby to mój plan miał się realizować, a nie Boży).

Po 5 latach, "małżeństwo" (kontrakt cywilny) rozpadło się. Maż też, niestety, trafił mi się taki jak ojciec - alkoholik. A do tego chciał bić. Na to nie mogłam pozwolić, więc rozwiazanie tego nie sakramentalnego zwiazku było najlepszym wyjsciem. Po rozwodzie zamieszkałam z dzieckiem u rodziców. Syn miał 4 lata. Zaczęłam go prowadzić na Msze św. dla dzieci. Słuchajac homilii ks. proboszcza i pięknego śpiewu organistki, powolutku zaczynałam dojrzewać do powrotu. Nawet pomyslałam, że warto się wyspowiadać, ale jeszcze nie teraz, jeszcze nie byłam gotowa by uklęknać u kratek konfesjonału, dlategoteż lekkomyslnie odkładałam ten krok na dalszy plan, trwajac, choć wtedy tego nie wiedziałam, w grzechu przeciwko Duchowi Swiętemu - apostazji.

Nadszedł wreszcie (dzis wiem, że najważniejszy dla mnie) rok 1987. Całkowita metanoia. A zaczęło się od rzucenia nałogu nikotynowego 1.VI - w dzień dziecka, dla dziecka. Nie palę do dnia dzisiejszego i mam nadzieję, że już dzięki Bogu tak zostanie.

11 VI - (w dzień po moich urodzinach) Wizyta Ojca sw. Jana Pawła II w moim mieście. Bylismy razem z synem na Skwerze. Wtedy pokochałam Ojca sw. tak jak ojca, którego tak naprawdę nigdy w moim, nie miałam. (Choroba sieroca mimo obecnosci) Ta miłosć do naszego papieża nadal trwa.

1 IX - Syn zaczał edukację szkolna. W 3 klasie miał przyjać I Komunię, sw., więc powoli zaczynałam oswajać się z mysla, że najpózniej za 3 lata muszę się nawrócić, żeby nie był w tym najważniejszym dniu swego życia osamotniony i inaczej go przeżył niż ja swój. Nawet nie przypuszczałam, wtedy, jaka niespodziankę szykuje mi Bóg.

24 XII - Byłam w pracy. Srodek tygodnia. Co chwilę którys z kolegów gdzies znikał. Na moje pytanie, usłyszałam, że tuż obok jest mały kosciółek i ida do spowiedzi. W tym momencie strzeliła we mnie, jak grom z jasnego nieba mysl: 'idę z wami'. Nie wiem nawet jak i kiedy głosno to powiedziałam. I poszłam, kompletnie nie przygotowana, bez rachunku sumienia. Jakas niewidzialna siła pchała mnie do konfesjonału. Serce łomotało, nie wiem czy w klatce piersiowej, bo czułam je raczej w gardle. Uklęknęłam i powiedziałam: - 'ostatnio byłam u spowiedzi 17 i pół roku temu' i zamilkłam, bo nie wiedziałam, co dalej mówić. W konfesjonale siedział rzeczywiscie sam Jezus - madry kapłan i wszystko potoczyło się zgodnie z wola Boża. Dobra pokuta, (9 pierwszych piatków m-ca) sprawiła, że zostałam w Kosciele, mam nadzieję na zawsze, i że nie pozwoli mi już Pan, mój Bóg, odejść, skoro mnie spowrotem do Siebie zaprosił, i to w takim dniu. Teraz z perspektywy czasu wiem, że Opatrznosć Boża kierowała tym wszystkim. Bóg szanował moja wolna wolę (czytaj - samowolę) i moje dotychczasowe wybory, mimo, iż na nowo przybijałam Jego Syna do krzyża. Dociera do mnie, ale dopiero teraz, że Bóg, takim, jakim Go wtedy poznałam, m. innymi dzięki własnemu ojcu, (miałam całkowicie wypaczony Jego obraz) przeszkadzał mi wtedy żyć tak, jak ja tego chciałam, dlatego Go odrzuciłam. A On ze swoja Miłoscia wciaż czekał i czekał, nie narzucał się. Zupełnie jak dobry ojciec z przypowieści o synu marnotrawnym (Łk 15,11-32) Pomagały Mu w tym, cierpliwym czekaniu, modlitwy mojej kochanej mamy, która prawie jak sw. Monika na Augustyna, czekała tyle lat na moje nawrócenie.

Wkrótce, po moim nawróceniu, Mama zachorowała na raka. Operacja, naswietlania, a ostatnie 7 miesięcy jej życia, już z łóżka nie wstawała. Wymagała z mojej strony nieustannej pielęgnacji, to było jedno wielkie cierpienie jej i moje ofiarowane Bogu. Gdyby nie moje uprzednie nawrócenie, to nie wiem, czy nie popełniłabym eutanazji, wstrzykujac większa dawkę morfiny wtedy, kiedy "wyła" z bólu po godzinie i prosiła o nowy zastrzyk, nie wiedzac, że podaję jej narkotyk. Bała się morfiny, kojarzyła ja ze smiercia. Obie przeżywałysmy gehennę nie do opisania, poza nielicznymi chwilami wolnymi od silnego bólu, gdy mogłam poczytać Mamie "Dzieje duszy" sw. Małej Tereski - karmelitanki. Nie wiedziała, że umiera, (powtarzała zawsze - jak Bóg da, to wstanę i zrobię to i tamto...), nie chciała jeszcze umierać, a ja kryłam to przed nia do końca. Miałam potem z tego powodu, wielkie wyrzuty sumienia, że nie przygotowałam jej należycie na spotkanie z Bogiem. Potem zostałam sama z moim żalem do Boga, że zabrał tak dobra kobietę, a pijakowi pozwolił żyć, chociaż wg mnie na to nie zasługiwał. Bóg jednak dalej nade mna czuwał, chociaż mi się zdawało, że mnie zostawił, opuscił.

Pozwolił mi poznawać siebie w sposób naukowy podczas studiów teologicznych w latach 1991 - 1997 na ówczesnej ATK. (obecnie UKSW). Mogłam wreszcie uzupełnić i usystematyzować braki wyniesione z dzieciństwa i wczesnej młodosci. Egzamin wstępny (21 lat po maturze) zdawałam na 10 dni przed smiercia Mamy. Zostałam przyjęta i chłonęłam tę wiedzę jak szalona, gdyż pomagała mi ona rozumieć otaczajacy swiat i to, co Bóg dla mnie przeznaczył. Myslę, że wiem już, dlaczego ojciec mój, który jest typowym przykładem faryzeusza, (nie osadzam go tylko stwierdzam fakt) został jeszcze zachowany przy życiu. Jak kiedys Mama pomogła mi usłyszeć głos Boga w moim sercu, tak teraz, ja muszę pomóc memu ojcu odwrócić się od grzechu. Rozumiem też, dlaczego Mama umierajac prosiła, abym go nie zostawiała na pastwę jego pijaństwa. Opiekę nad ojcem, jestem winna mojej Mamusi, która nie zostawiła mnie samej, gdy bładziłam - wspierała mnie swoja modlitwa. Dotarło to do mnie stosunkowo niedawno. Teraz już nie chcę, żeby Tato trafił do piekła, jak kiedys lekkomyslnie, ale w wielkim bólu, mu tego życzyłam. Zaczęłam się intensywniej modlić o jego nawrócenie, a także nabrałam więcej dystansu do jego choroby alkoholowej. Dzięki temu mniej jest obecnie awantur i kłótni w domu, kiedy przez ponad tydzień, dzień w dzień, co miesiac, po otrzymaniu emerytury trwa w swoistym ciagu alkoholowym.

Odkrywałam też intuicyjnie to, co Bóg zechciał przede mna odsłaniać. Proste prawdy, które czynia życie łatwiejszym do udzwignięcia, niż to się na pierwszy rzut oka wydaje. Studia teologiczne nauczyły mnie również tolerancji dla drugiego człowieka, ale nie dla zła. Wiedzac, że Bóg, tak bardzo szanuje drugiego człowieka, dlaczego i ja nie miałabym czynić podobnie?

Zaczęłam też odnajdywać pogubione niegdys 'talenty', ofiarowane mi przez Boga. Ważny talent, to łatwosć przyswajania wiedzy i przekazywania jej innym. Wróciłam, choć na krótko do pracy nauczycielskiej - katechizowałam dzieci i młodzież przez 2 lata w szkole podstawowej i gimnazjum. Od kilku lat jestem też lektorem i czasem kantorem w mojej Parafii, gdyż Pan obdarzył mnie dobrym głosem i umiejętnoscia wyraznego czytania.

Zauważyłam też jedna istotna rzecz: odkad zaczęłam (ponad rok temu) codziennie uczestniczyć w Eucharystii, Pan obdarza mnie większa moca i wytrzymałoscia wobec niełatwych obecnie warunków życiowych. Jestem bardziej pogodna. Boża radosć czasami tak mnie rozpiera, że nie pamiętam o żadnych kłopotach i czuję się naprawdę szczęsliwa, i życzliwa wszystkim wokół. Mniej spraw wytraca mnie z równowagi. Łatwiej wybaczam innym sprawiane mi przykrosci. Inaczej podchodzę do wielu spraw. Często się usmiecham, chociaż mam niewiele powodów, po ludzku traktujac, do radosci. Lubię czynić ludziom dobro. (Taka też była moja Mama) Zawsze lubiłam pracować społecznie. Tylko kiedyœ była to praca ideologicznie "podszyta" (takie szkolne wychowanie). Teraz mogę to wszystko oddać Bogu na chwałę. I ta mysl daje więcej autentycznej radosci i satysfakcji z tego, że czuję się dzieckiem Bożym. Cieszy mnie, gdy mogę pomagać ludziom zagubionym, albo nie majacym już nadziei. Piękna jest sentencja: "Nadzieja niech umiera ostatnia".

Te 15 i pół roku od mojego powrotu na łono Kościoła, wcale nie okazało się łatwe, proste i przyjemne. Przeciwnie, przeżyłam wiele trudnosci, watpliwosci i ciężarów krzyża Chrystusowego. Wydawało mi się, wiele razy, że Bóg wcale mnie nie słucha, ale było tak tylko wtedy, gdy nie umiałam mojej woli oddać Jego, przecież On najlepiej wie, co jest dla mnie dobre i konieczne do zbawienia. Teraz widzę, jak niegdys moja Mama, że ufność Panu Bogu (wbrew wszystkiemu) jest najważniejsza w życiu doczesnym. I tu same się nasuwaja perykopy o ufnosci w Bogu z Ewangelii wg Mt 6, 25-34 i Łk 12,22-31 - zbytnie troski. Poza tym, wszystko, co wydaje mi się, że czynię sama, kompletnie nie wychodzi, natomiast, gdy zapraszam Pana do współpracy, wszystko się udaje. Bóg działa, powoli wg naszego odczucia, ale sprawiedliwie. Nie pozbyłam się też do końca różnych watpliwości, ale wiem, że Bóg na to pozwala, nakazujac jednoczesnie poszukiwanie Prawdy, tak by można było odpierać zakusy szatana, który tylko czeka by wejść w zaistniała lukę.

Pisząc to moje świadectwo po drodze zgubiłam gdzieś Maryję, matkę mego Pana. Przepraszam Najświętsza Panienko. Pokutuje tu zapewne mój niegdysiejszy stosunek do Matki Boga. Wyśmiewałam (nie wierzyłam w nie) Jej Dziewictwo, Niepokalane Poczęcie i inne dogmaty Maryjne. Dopiero po moim nawróceniu, w czasie studiów teologicznych, na wykładach z Mariologii, zaczęła do mnie docierać cała prawda o Niej. Pokochałam Maryję, całym sercem, tak jak moją Mamę, ktorej już na ziemi nie miałam. Uwierzyłam - zrozumiałam Jej Dziewicze Macierzyństwo, Niepokalane Poczęcie. Zaczęłam wyznawać należny Jej kult. Modlić się z Nią na różańcu, odmawiać Litanię Loretańską, uczestniczyć w Mszach Fatimskich. Na jednej z takich Mszy, miesiąc przed śmiercią mamy, podjęłam się duchowej adopcji dziecka poczętego. (Właściwie jednego, ale zostało tak już, chyba do mojej śmierci, modlę się co dzień o zachowanie przy życiu znanego tylko Bogu nienarodzonego człowieka) Maryja jest dzisiaj dla mnie drugą po Bogu osobą, najważniejszą w życiu. Na pewno pociągnął mnie do tej miłości przykład Ojca św. i kardynała Stefana Wyszyńskiego oraz innych żyjących osób i świętych.

Jeśli to moje wyznanie pomogło komuś się odnalezć, Panu Bogu to oddaję.
Szczęść Boże wszystkim.

 Re: Moja kręta i niełatwa droga od i ku Bogu - swiadectwo
Autor: Elle (---.tkk.net.pl)
Data:   2003-07-01 20:37

Niech Pan świeci nad Tobą, droga Siostro! ;-)

 Re: Moja kręta i niełatwa droga od i ku Bogu - swiadectwo
Autor: agnieszka (---.sympatico.ca)
Data:   2003-07-02 16:28

Droga Bogno!
Z serca dziekuje Ci za to piekne swiadectwo. Niech Cie Bog blogoslawi i strzeze, a Maryja Niepokalana prowadzi!
Pozdrawiam Cie z modlitwa.

 Re: Moja kręta i niełatwa droga od i ku Bogu - swiadectwo
Autor: dootie (---.zerniki-wroclawskie.sdi.tpnet.pl)
Data:   2003-07-02 23:45

"Juz teraz we mnie kwitną Twe ogrody,już teraz we mnie Twe Królestwo jest..."

Niech Pan Cie błogosławi i niech Cie strzeże ! :)))))))))

 Re: Moja kręta i niełatwa droga od i ku Bogu - swiadectwo
Autor: agu (---.smrw.lodz.pl)
Data:   2003-07-03 00:12

Chwała Panu za piękne dzieło, jakiego w Tobie dokonuje!

 Re: Moja kręta i niełatwa droga od i ku Bogu - swiadectwo
Autor: Krzysiek (---.dsl.sndg02.pacbell.net)
Data:   2003-07-03 20:14

to bardzo dobrze ze jestes z nami, nie przeciwko nam. bo wlasnie takich ludzi dzisiaj chrzescijanstwo potrzebuje. za doswiadczenia i zahartowanie dziekuj Bogu, bo wiele rzeczy musialas nie tylko przeczytac ale i przezyc, stad tym bardziej cenne swiadectwo. z Bogiem
krzy$

 Re: Moja kręta i niełatwa droga od i ku Bogu - swiadectwo
Autor: Szymon (---.netia.com.pl)
Data:   2003-07-04 16:58

Dziekuję za to świadectwo, wierzę, że łzy w trakcie jego czytania świadczą o tym, że Duch Święty był w tych słowach. Chwała Panu!

 Re: Moja kręta i niełatwa droga od i ku Bogu - swiadectwo
Autor: EWA (---.leszczyny.net)
Data:   2003-07-04 23:22

DZIĘKUJE ZA TO PIEKNE SWIADECTWO-JEST TO TRUDNE DOSWIADCZENIE ALE NIEZBADANE SĄ WYROKI BOSKIE.CHWAŁA PANU ZA TWOJĄ OSOBĘ

 Ja nie wiem co powiedziec...Brakuje mi slow
Autor: Jadzia (---.chello.pl)
Data:   2003-07-19 11:46

Ja nie wiem co powiedziec... Brak mi slow

Dziekuje za te slowa...

Ciesze sie ,ze Twoje zycie sie zmienilo .
Twoje swiadectow daje Nadzieje.

Jak to dobrze , ze jestes z nami.

Dzieki Ci.

 Wiem co powiedziec......DZIEKUJE!!!
Autor: Brygida-Teresa (---.proxy.aol.com)
Data:   2003-11-16 14:20

wlasciwie to litery zacieraja sie pod wrazeniem...i w lzach. Nie udaje i nie gram wzruszonej, bo nic by mi to nie dalo. Kazdy z nas w inny sposob odnajduje Boga, a droga do Niego jest naprawde kreta.....dlatego dziekujmy Mu za to, ze na niej spotykamy innych, ktorzy nas podtrzymuja , a moze i niosa. Do spowiedzi jeszcze nie dojrzalam....ale obiecuje POJDE!
Specjalne podziekowania i wyrazy glebokiego szacunku kieruje na rece Ksiedza W.

 Wiara i miłośc zawiera wszystko co chcę powiedzieć światu.
Autor: Jan Kończyński Ostrów Wlkp. (---.promax.media.pl)
Data:   2004-01-16 00:47

jestem twardym stompającym mężczyzną po ziemi,lecz w obliczu tych wielu wyznań bo ich jest wiele nogi mi się uginają w kolanach tak jak do modlitwy.Podobna chistoria do mojego życia lecz nie tak tragiczna i tym bardziej rozumię złożoność zagadnień życia twojego, które było cierniem w codziennym zmaganiu się z rzeczywistością.Przyznam szczerze dreszcze mnie przeszły i oceniać nie mogę nikogo bo każdy jest grzeszny ,ale powiem tylko jedno słowo jesteś bogata duchowo bo zrozumiałaś sama istotę istnienia i męki pańskiej i cokolwiek by się nie wydarzyło w twoim życiu Bóg nie zapomni o tobie i dziecku.Pochwalam rozstanie z pijakiem bo w przeszłości miałem żonę o skrzywieniu obyczajowym i podjąłem taką samą decyzję jak ty.Dziś mam wspaniałą żonę i dwoje synów ,co niedzielę idę do komunii św. ponieważ dostałem dyspensę i miłość do Boga i rodziny to moja największa skarbnica życia.moje credo ,,człowiek jest tyle wart ile jego słowa i uczynki'' i kończąc tymi słowami czyń jak czynisz w chwili obecnej a Bóg wynagrodzi to TObie jeszcze za życia tak jak mi to uczynił.Z głębi serca jesteś mi blizką osobą i życzę ci aby kłopoty omijały cię zawsze a szczęście gościło wciąż pod twoim dachem.AMEN.

 Re: Wiara i miłośc zawiera wszystko co chcę powiedzieć światu.
Autor: lidia (65.94.108.---)
Data:   2004-04-21 03:27


Bogna, chwala Panu!
Milosierny jest Pan i laskawy.

 Re: Moja kręta i niełatwa droga od i ku Bogu - swiadectwo
Autor: lukasz (---.internetdsl.tpnet.pl)
Data:   2007-06-04 23:03

Nie wiem kim jestes ale Twoje świadectwo przemawia do mnie bardzo mocno. Być moze pomożesz mi teraz w nawróceniu się. Czas pokaże.

Dziekuję jeszcze raz

Pozdrawiam
Ł.

 Re: Moja kręta i niełatwa droga od i ku Bogu - swiadectwo
Autor: bożena (---.cust.tele2.pl)
Data:   2009-05-05 21:40

Piękne świadectwo przeżyłam to samo. Bogu dziękuję że mnie odnalazł.

 Re: Moja kręta i niełatwa droga od i ku Bogu - swiadectwo
Autor: DAN (---.play-internet.pl)
Data:   2012-01-25 00:51

Droga Bogno!

Wspaniałe świadectwo wiary.
Twoje słowa: "24 XII [...]. W tym momencie strzeliła we mnie, jak grom z jasnego nieba mysl: 'idę z wami'. Nie wiem nawet jak i kiedy głosno to powiedziałam. I poszłam, kompletnie nie przygotowana, bez rachunku sumienia. Jakas niewidzialna siła pchała mnie do konfesjonału. Serce łomotało, nie wiem czy w klatce piersiowej, bo czułam je raczej w gardle. Uklęknęłam i powiedziałam: - 'ostatnio byłam u spowiedzi 17 i pół roku temu' ..."- są dokładną kopią tego , co mnie spotkało 23 XII 2011r. Mam wrażenie, że to moje słowa napisane Twoją ręką.
Nie wiedziałam wtedy, że w konfesjonale rzeczywiście siedział sam Jezus. Odkryłam to później i chyba nie wszystko potoczyło się z wolą Bożą...Jestem tego pewna, bo sumienie mi to wyrzuca.
Wspaniale piszesz o swoich uczuciach do Boga. To niesamowite - jakbyś "wykradła" moje myśli z głowy.
Wielkie dzięki. Pozdrawiam.

 Odpowiedz na tę wiadomość
 Twoje imię:
 Adres e-mail:
 Temat:
 Przepisz kod z obrazka: