Muszę przekroczyć własnąwyobraźnię
Przejdźmy teraz do praktyki. Przypuśćmy, że wchodzę do kościoła albo zamykam się w swoim pokoju, albo może idę do lasu. I w tych sprzyjających warunkach zaczynam sobie wyobrażać… Wyobrażam sobie, że Chrystus Pan obecny jest przy mnie. Powiedział mi kiedyś młody mężczyzna, że to jest przyjemne odczucie, gdy ktoś bliski jest przy nim, że nigdy nie jest sam. Gdy to mówił, to ja najpierw myślałem, że mówi mi o swojej dziewczynie, a on mówił o Panu Bogu.
Kontemplacja jest widzeniem Boga, ale nie jest to widzenie jakiegoś obrazu stworzonego przez własną wyobraźnię. Mogę sobie wyobrazić Chrystusa w postaci, którą znam ze scen z Ewangelii czy z ikonografii. Wykonuję wysiłek umysłu, ale to nie jest to. Aby dojść do autentycznej kontemplacji, muszę przekroczyć własną wyobraźnię. Jeśli zatrzymam się tylko na swoich własnych wyobrażeniach, to po pewnym czasie będę miał tego dosyć, bo własne wyobrażenia zawodzą. Gwałtowne szukanie materiału dla wyobraźni, pompowanie wyobraźni nie daje żadnych wyników. Wykonałem ciężką pracę umysłową, a niczego nie osiągnąłem.
Niektórzy porzucają w tym momencie kontemplację nie wiedząc o tym, że właściwie jeszcze w nią nie weszli. To normalny bieg rzeczy, że modlitwa oparta na własnym wysiłku staje się jałowa, nieciekawa, nudna, pusta oschła. Ta porażka paradoksalnie może być jednak pierwszym znakiem początków kontemplacji. Obyśmy tylko nie poddali się panice czy zniechęceniu. Wtedy najważniejsza jest wierność.