logo
Piątek, 19 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Alfa, Leonii, Tytusa, Elfega, Tymona, Adolfa – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Joanna Jonderko-Bęczkowska
Zawsze czcić rodziców?
Czas Serca
 


Nie wszyscy mają szczęście mieć świętych rodziców, takich jak np. Louis i Zélie Martin – beatyfikowani rodzice św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Co z całą rzeszą tych, których rodzice nie mogą służyć za dobry przykład? Jak czcić rodzica, dla którego dziecko bywa obciążeniem albo zabawką? Jak dzieci mają się nauczyć miłości od nieświętych rodziców?
 
Jezus nie dość, że nie ustanowił wyjątków odnośnie czwartego przykazania, to podporządkował je nadrzędnemu przykazaniu miłości Boga i bliźniego. Kto jak kto, ale On wie najlepiej, co się dzieje w ludzkich rodzinach. Trzeba sobie też zadać pytanie, czy rodzice są w ogóle zdolni do nauczenia miłości – takiej, jakiej każdy pragnie – spełnionej i za darmo? Niekiedy tzw. dobrzy rodzice, kierując się najlepszymi intencjami, uzależniają swoje dzieci od siebie emocjonalnie. Zdaje się, że z nauką miłości jest podobnie jak z nauką dobra.
 
Uczenie się czy odnajdywanie
 
Nurtowało to Sokratesa na ok. 500 lat przed narodzeniem Jezusa. Sokrates znany był z zadawania pytań w taki sposób, że jego rozmówca sam odnajdywał właściwą odpowiedź. Irytował tym tzw. nauczycieli, bo podczas rozmowy z nim dochodzili do wniosku, że nie wiedzą tego, co myśleli, iż wiedzą. Tego woleli akurat nie wiedzieć. Pewnego razu Sokrates zapytał Protagorasa, czy ów był w stanie nauczać dobra. Protagoras potwierdził. Robił to zawodowo. Sokrates nie przestawał dociekać, w jaki sposób można było nauczać dobra, skoro nie było wiadomo, czym było owo dobro? To tak jakby szukać czegoś, o czym nie ma się zielonego pojęcia – zadanie nie do wykonania. Protagoras, broniąc się, przyznał, że dobro było ogólnie znane. Wniosek nasunął się sam: skoro dobro było znane, nie trzeba było o nim nauczać – wystarczyło go odnaleźć.
 
Miłości jest każdy w jakimś stopniu świadom. Nawet małe dziecko ją przeczuwa – może nawet bardziej niż dorosły?
 
Dziecięce zaufanie
 
Dziecko pragnie być kochane. W tym swoim pragnieniu jest bezbronne i naiwne. Nie każdy może powtórzyć za Teresą od Dzieciątka Jezus, że czuła się w pełni bezpieczna w ramionach ojca. Jej obraz Boga był tym samym nieskażony. 
Z poczuciem bezpieczeństwa bywa jednak różnie, podobnie jak z poczuciem bycia chcianym. Rodzice niejednokrotnie, utwierdzają je w przekonaniu, że musi wpierw być grzeczne, odnieść sukcesy w szkole itp., żeby być kochanym. Uczy się przez doświadczenie, że rodzice okazują mu miłość dopiero wtedy, gdy na to sobie zasłuży. Dorastający młody człowiek doświadcza tzw. uwarunkowanej miłości. Miłości, którą trzeba sobie zaskarbić. Później już jako dorosły człowiek wysila się, goni za pracą, osiągnięciami, by zdobyć uznanie otoczenia i jakieś poczucie bezpieczeństwa.
 
Miłość w krzywym zwierciadle
 
To wewnętrzne przekonanie, że na miłość trzeba sobie zasłużyć rzutuje na relacje z innymi ludźmi i na własne odniesienie do Boga. Człowiek nadskakuje tym, na których mu zależy. Udowadnia im, że potrafi. Od podwładnych wymaga tego samego. Swoje dzieci będzie traktował podobnie przekonany, że tak trzeba dla ich dobra. Sam przecież doświadczył, że o miłość należy walczyć. Poza domem także trzeba się pokazać jak najlepiej, by zdobyć uznanie. Z czasem nieuchronnie wypala się w tej walce. Zamiast akceptacji i bezpieczeństwa coraz dotkliwiej odczuwa rozczarowanie i poczucie osamotnienia. Najgorszy jednak kryzys przychodzi po śmierci rodzica, o którego względy należało w ten sposób zabiegać. Z chwilą śmierci raz na zawsze przekreślona zostaje nadzieja na spełnienie tego głębokiego, dziecięcego pragnienia – bycia po prostu kochanym. Tu nie mówimy o reakcji żałoby, która jest naturalnym smutkiem po stracie bliskiej osoby. To raczej dojmująca porażka w walce o miłość. Wtedy Bóg jawi się jako srogi sędzia, albo ktoś, kto jest zupełnie niedostępny i bardzo odległy.
 
Szukanie śladu
 
Brakuje odwagi, by nie bać się kochać. Zranienia zamykają ludzi przed otwartością. W bliskich relacjach pojawia się zimna kalkulacja i asekuracja. Zamykamy się na dar miłości i tym samym kochamy w bardzo ograniczonym zakresie. Generalnie cierpimy na brak tego, czego nam najbardziej w życiu potrzeba. Dobrze, gdy zaczynamy to sobie uświadamiać, bo dopiero wtedy można zacząć poszukiwania owego śladu z tego szczerego, dziecięcego pragnienia, za którym kryło się całkowite zaufanie. To zaufanie zostało mocno nadwyrężone i okaleczone, ale tam gdzieś jest – na dnie naszej duszy. Jest w nas ślad Miłości. Niejako już Ją znamy. Przecież pragniemy być kochani bezinteresownie – za to, że jesteśmy. Chcemy odczuwać głęboki pokój i radość – niezależnie od wszystkiego.
 
Powrót do źródła
 
Poszerzmy nasze pole widzenia poza własne narodziny i śmierć. W odróżnieniu od innych istot nam nie wystarcza istnienie i przemijanie. Henri J.M. Nouwen w swoich rozważaniach na temat śmierci zauważył, że zmarła bliska osoba jest w stanie wyświadczyć dużo dobra. Podczas ziemskiego życia była skrępowana przez ciało i swoje ograniczenia. Dopiero po uwolnieniu z ciała ma pełną swobodę działania. O tym dużo wcześniej świadczyła Małgorzata Maria Alocoque po śmierci Klaudiusza La Colombiere: „Wyznam wam w zaufaniu, że otrzymuję dzięki niemu wiele pomocy, może nawet więcej, niźli za życia”.
 
Jan Paweł II w Tryptyku rzymskim zapewnia: „«Zatrzymaj się, to przemijanie ma sens» «ma sens... ma sens... ma sens!»”. Modli się: „odsłoń mi tajemnicę swego początku!”. Tak, jak idąc wzdłuż strumienia w górę, na pewno dotrze się do źródła, tak idąc po śladzie tęsknoty za miłością, można się na nią otworzyć i doświadczać. Iść do źródeł to wsłuchiwać się w samą Miłość. Bóg jest miłością, o jakiej jeszcze nikomu się nawet nie marzyło (por. 1 Kor. 2,9). Apostoł Paweł zwraca uwagę na wolność. Za zbyt wielką cenę zostaliśmy wykupieni, by stać się niewolnikami ludzi (por. 1 Kor. 7,23). Stajemy się nimi, kiedy uzależnimy najgłębsze motywy swojego działania od domniemanej nagrody: jakiegoś uznania, poczucia bezpieczeństwa i kontroli.
 
Czcij ojca swego i matkę swoją
 
Czcić to znaczy obdarzać wielkim szacunkiem. Nie wymaga się tkliwych uczuć ani też zaprzeczania faktom, o których wolałoby się nie pamiętać. Sam fakt wydania dziecka na świat wystarczy, by odebrać od tego dziecka ową cześć. Bóg daje dziecku obietnicę. Dlaczego? – Żeby móc oddać cześć, trzeba być wewnętrznie wolnym. Uwolnionym od destrukcyjnych emocjonalnych uwikłań. Niewolnik nie jest w stanie oddać czci. Tu nie chodzi o pozory szacunku, czy nawet troski, za którą może skrywać się wrogość i żal. Konieczne jest uzdrowienie dotychczasowych relacji. Jedynym skutecznym lekarstwem jest przebaczenie. Możliwe jest przebaczenie rzeczy bardzo przeszłych, również osobom zmarłym. W przebaczeniu działa miłość, która nie jest ograniczona czasowo. Czwarte przykazanie staje się jakby probierzem dostatecznego procesu uwolnienia. Cały ten proces skutkuje też zmniejszeniem lęku przed śmiercią. Nie dziwi, że w takiej sytuacji, obietnica powodzenia ma solidne podstawy. 

Joanna Jonderko-Bęczkowska
 
Zobacz także
ks. Tomasz Opaliński
Miłość bliźniego nie pole­ga tylko na gła­skaniu po głowie. Co bowiem mam zrobić, jeśli „życie w zgodzie ze wszystkimi" nie ode mnie zależy i jeśli okaże się niemożliwe? Dobra jest „otwartość", „wyczucie" i „tolerancja", ale jeśli ktoś ma ochotę mnie dręczyć, to czy też powinienem to „tolerować"? A jeśli chce dręczyć tych, których kocham? Jak rozróżnić, gdzie kończy się tolerancja, a zaczyna tchórzostwo, kompromis, czy zwykła obojętność...?
 
ks. Marek Dziewiecki

Bóg dał nam zdolność myślenia i podejmowania decyzji. To dlatego każdy z nas postępuje inaczej niż inni ludzie. Za każdym razem, gdy czynimy coś w sposób świadomy i dobrowolny, ponosimy odpowiedzialność za nasze czyny. Jesteśmy odpowiedzialni nie tylko za nasze zachowania, lecz również za to, jakimi jesteśmy ludźmi.

 
Wojciech Prus OP

Współczesne społeczeństwo jest bardzo zranione, niezrównoważone, zdezorientowane. Oddala się od Boga, gubi sens życia, zatraca jego smak, bo tylko Jezus może dać pełnię życia. Dlatego potrzeba znaków miłosierdzia.

Z Ojcami Enrique Porcu i Antonello Cadeddu rozmawia Wojciech Prus OP

 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS