Z o. Cyprianem Morycem o różnych powołaniach w Kościele i jednym Duchu Świętym, który pozwala doświadczać żywego Boga niezależnie od stanu życia rozmawia o. Artur Rychta OCD
Ojciec jest w zakonie franciszkańskim już parę lat. Powołanie zakonne, kapłańskie - dla osoby żyjącej w świecie ktoś, kto wybrał zakon, musi znajdować się w bliskiej relacji z Bogiem. Czy naprawdę jest tak, że każdy zakonnik i siostra zakonna są całkowicie oddani Panu?
Powiem krótko, bo chciałbyś się wkraść za klauzurę! Nie szata zdobi człowieka. Ani mury, ani struktury. Prawdą jest, ze musimy mieć bliską relację z Bogiem. Akcentuję „musimy”, bo bez intymności z Bogiem życie konsekrowane nie ma po prostu sensu i prowadzi raczej do dewiacji i patologii niż do uświęcenia i naśladowania Jezusa. Obecnie mamy do czynienia z sytuacją kryzysową, w której widać, jak bardzo Bóg walczy o każdą osobę jemu poświęconą. Powiadam, On sam upomina się o swoją własność i walczy o swoje ukochane dzieci. Jednym z czytelnych znamion kryzysu, a jednocześnie czynnikiem, który go wzmacnia, jest dojmujący brak mistrzów życia duchowego, ojców duchownych i charyzmatycznych wychowawców. Całkowite oddanie Panu, o które pytasz, jest możliwe dopiero po stoczeniu morderczej, śmiertelnie niebezpiecznej i oczyszczającej walki. Osobiście nie znam innej drogi nieudawanego, autentycznego oddania Panu. Po prostu, pod wodzą wyśmienitego generała, najpierw trzeba pokonać tak zwanych „innych panów i obcych bogów”. Tu muszę dodać, że według świętego Franciszka, generałem naszego zakonu jest Duch Święty, on też lubi się posługiwać ojcami duchownymi czy rozmodlonymi braćmi.
Kiedy pozna się bliżej zakony, rzuca się w oczy dosyć rozbudowana struktura: kuria, wybory przełożonych, czasem zagonienie wokół spraw całkiem przyziemnych, związanych z funkcjonowaniem klasztoru i wspólnoty. Czy mimo to jest tam miejsce dla Ducha Świętego?
Papież Benedykt XVI wciąż apeluje do nas: „mniej struktur, więcej Ducha”. Duch radzi sobie z każdą przeszkodą, aczkolwiek szanuje ludzką wolność. Przypomina mi się tu kaznodziejski obraz świętego Augustyna, który twierdził, ze Bóg nieustannie zlewa na nas obfitość łaski, jednak nasze ręce są pełne rzeczy, spraw, wydarzeń... tak że łaska po prostu już się tam nie mieści. Nie możemy jej przyjąć. W życiu duchowym ważna jest postawa żebraka, który z pustymi rękami, to znaczy bez pychy, arogancji, przebiegłości i grzesznych ambicji, staje przed Bogiem i wszystkiego się od Niego spodziewa. Mam wrażenie, że w życiu zakonnym, ale chyba i parafialnym, uciekamy od żywych ludzi - bardzo poranionych emocjonalnie i duchowo już w dzieciństwie i w rodzinach - w stronę cegły, pustaków i całego niezwykle bogatego arsenału nowoczesnych, znakomitych materiałów budowlanych, świetnych narzędzi (superzabawek dla dużych chłopców) i ulepszonych technologii. Słowem - żywi, poranieni ludzie nie są dobrym materiałem budowlanym, psują nam projekt, paskudzą wizję. Więc przegrywają ze zdobyczami technologicznymi materii martwej. Nawet ich nie dotykamy, nie bierzemy ich i naszego życia w swe ręce, nie składamy go w ręce Boga. Mury, oto miejsce ucieczki. Budujemy, remontujemy... ale dla kogo? Przychodzi wylew, zawał, jakiś straszny rak i zaczyna się życie zakonne... Pomagałem kiedyś siostrze, która opuściła zakon i żyła w skrajnym ubóstwie, w sytuacji niezwykle dramatycznego zaufania Opatrzności i radykalnego posłuszeństwa łaskawemu przedsiębiorcy, który za marne pieniądze pozwolił jej w nocy sprzątać sklep. I ona wiedziała, ze oto teraz dla niej rozpoczęło się życie zakonne.
Oczywiście, że w sprawach przyziemnych może objawiać się Duch: „sługo dobry i wierny, byłeś wierny w małych rzeczach...”. Jeszcze przypomnijmy ewangeliczną szklankę wody podaną bliźniemu czy wdowi grosz... Rzecz w tym, czy to jest moje miejsce, moja sprawa, czy tego właśnie chce ode mnie tu i teraz Bóg?
A powołanie kapłańskie? Tu jest chyba najwięcej „miejsca” dla działania Ducha Świętego? Sprawowanie Eucharystii, sakrament pokuty i pojednania?
Kościół uczy, że kapłaństwo sprawuje się w Duchu Świętym i że On jest nie tylko w sakramencie bierzmowania, ale w każdym sakramencie i nawet w każdym pobożnym westchnieniu. Ale wiedza teoretyczna, poparta piątkami w indeksie, to nie to samo, co doświadczenie żywe. Mogę mówić jedynie za siebie. Ducha Świętego doświadczam najbardziej podczas liturgii wspólnotowych. To doświadczenie ewidentnej obecności, która ujawnia się na najróżniejsze sposoby, na przykład jako fala czułości, odwagi, jasnego poznania pewnych bardzo zawiłych wcześniej kwestii. Często udzielane przez Niebiosa w tych celebracjach liturgicznych jest odczucie piękna, delikatności, jasności myślenia. Mogę to niestety porównać także z przeciwnym doświadczeniem negatywnym - oporu, niechęci, przysypiania czy wrogich uczuć. Dzieje się tak na celebracjach przymusowych, jak rekolekcje szkolne, gdzie wielu młodych ma świadomość presji i przejawia bunt lub gdy przychodzi ktoś nieoczyszczony z okultyzmu. Posługa ojca duchownego to kolejna przestrzeń, którą Duch Święty bardzo lubi. Tu On sam objawia się jako cierpliwy i wierny mistrz. Penitenci myślą, że jesteś taki mądry i święty, a tymczasem ty uczysz się od Ducha, który przez nich właśnie przemawia. Ja sam czczę Ducha Świętego jako „Ojca Duchownego” Jezusa w jego ziemskiej misji i to mi bardzo pomaga.
Bardzo honorowanym przez Boga miejscem misji kapłańskiej jest głoszenie Słowa. Mogę zaświadczyć, że tu przychodzi Duch ze swoim namaszczeniem, dając mi głęboka pociechę i nową radość posługi. Jest to radość odkrycia żywego Słowa. Myślę po prostu, że Słowo jest „kryjówką” Ducha. To zadziwiające - pracujesz dla innych, a sam zyskujesz bardzo wiele, może najwięcej. Gdy nie mam możliwości nauczania, nieco wysycham, jak w psalmie: „gdy milczałem wysychały moje kości”.
Posługuje Ojciec dla studenckiej wspólnoty Odnowy w Duchu Świętym. Czy w życiu dzisiejszego studenta, nieważne - fizyka czy polonisty, jest miejsce na zastanawianie się nad Duchem Świętym?
Na każdym spotkaniu śpiewamy Sekwencję, i tam jest takie zdanie: „bez Twojego tchnienia, cóż jest wśród stworzenia, jeno cierń i nędze”. U studentów, tak jak i u wszystkich śmiertelników, bez Ducha „jeno cierń i nędze”... Ale po kolei: zastanawiające jest to, że na przestrzeni ponad 10 lat tej posługi do wspólnoty przychodzili studenci prawa, ekonomii, fizyki czy chemii, a najmniej (śladowe ilości) studentów teologii. Interesujące i bardzo budujące jest przede wszystkim to, że szukają oni w pierwszym rzędzie nie tego, co ludzie uczeni powiedzieli czy napisali o Bogu, ale chcą, by ich nauczyć, jak sami mogą słuchać głosu Bożego, jak mogą wejść w osobiste i żywe doświadczenie Boga. Na wstępie oczywiście nie wszyscy wiążą te działania z Duchem Świętym, raczej - zgodnie z technicznym nastawieniem dzisiejszego społeczeństwa - chcieliby wtajemniczenia w jakąś technikę modlitwy, może jakiś skuteczny rytuał. Otwarcie na Ducha Świętego następuje dopiero po głębokiej medytacji ziemskiego życia Jezusa, który począł się z Ducha Świętego, wzrastał w mądrości i łasce, w Duchu Świętym toczył walkę na pustyni, szedł w mocy Ducha po ziemi palestyńskiej, palcem Bożym wyrzucał demony, głosił nowe słowo z mocą — wreszcie w Duchu Świętym oddał życie, a potem zmartwychwstał dźwignięty przez Ducha, sam stając się Duchem Ożywiającym. Przed swoją męką mówił zasmuconym uczniom o pożytku wniebowstąpienia: „Jeśli nie odejdę, Pocieszyciel nie przyjdzie”. Po Pięćdziesiątnicy Apostołowie jasno zrozumieli nowy sposób obecności Jezusa w Duchu. Szczególnie święty Paweł przekonywał, że bez Ducha nie można mówić, że „Jezus jest Panem”, bo tylko Duch objawia Jezusa i „prowadzi w głębokości Boga samego”. A więc dzięki wnikliwemu odczytaniu Nowego Testamentu widzimy, jak wiele tam Ducha Świętego. Dla Jezusa istnieją dwie najważniejsze relacje, właśnie z Ojcem i Duchem Świętym. To rewelacyjne i fundamentalne odkrycie istoty życia chrześcijańskiego. Mamy być ukształtowani przez Ducha dokładnie tak, jak Jezus w swej objawionej nam ludzkiej naturze. Najpiękniejsze w tym zadziwiającym Bożym projekcie jest świadectwo Ducha wołającego w naszych sercach „Abba”. A więc jeśli potrzebna jest młodym chrześcijanom jakaś technikę — to jedynie taka, która pozwala adorować żywego Jezusa, poznawać go i zawracać nas z drogi ucieczki od samych siebie do naszych wnętrz, serc, do miłosiernej miłości siebie samych widzianych oczami Boga. To dla mnie najważniejsze doświadczenie posługi pośród młodzieży.
Czy wspólnota może w tym jakoś pomagać?
Zdaje się, że Jezus chciał dać Ducha w doświadczeniu Pięćdziesiątnicy właśnie wspólnocie. W tym celu nakazał uczniom nie odchodzić z Jerozolimy, ale czekać razem na innego Pocieszyciela. Wbrew pozorom nie było to łatwe, gdyż uczniowie byli bardzo skłóceni i zawstydzeni. Pewnie bali się spojrzeć sobie nawzajem w oczy. Kiedy On przyszedł, uczynił z zalęknionych zdrajców i uciekinierów zwartą drużynę, odważnie i z niebywałą mocą głoszącą prawdę o ukrzyżowanym i wywyższonym Jezusie. Dzisiaj też mamy do czynienia z takim totalnym pogubieniem. Tak straszliwym zwodzeniem. Młodzi ludzie padają ofiarą socjotechnik i manipulacji propagandowych. Mało tego, zanim padną ofiarą środków masowego rażenia, bardzo często okaleczeni są przez własne rodziny wciągające w emocjonalne uwikłania i uzależnienia. Wspólnota w tym dramatycznym kontekście jawi się jako miejsce uwolnienia i uzdrowienia. Rzeczywiście tak jest, ale tylko wtedy, gdy nie bagatelizujemy problemów. Na początku tak wielu adeptów sprawnie przyswaja „kościelną” poprawność polityczną i udaje niezwykle przekonująco świętych i pobożnych. Na szczęście w całej tej maskaradzie, gdzie często rekonstruuje się chory układ rodzinny, np. DDA, wzywany jest Duch Ogień, śpiewa się z impetem „tak mnie skrusz, tak mnie złam, tak mnie wypal, Panie”... i Bóg, który zawsze nas wysłuchuje, przychodzi w błogosławionym kryzysie. Ci, którzy nie uciekną, lecz otworzą się na kierownictwo, na „otulinę miłości wspólnotowej”, wchodzą w bolesny i długi proces wyzwolenia i uzdrowienia. To jest trudne, ale cudowne i konieczne doświadczenie. Duch święty zdejmuje maski, pokonuje syndrom kozła ofiarnego i dziesiątki innych gierek. Wbrew „chorym zapisom rodzinnym” uparcie mówi: „trzeba bardziej słuchać Boga niż ludzi”. Muszę tu dodać, ze w najtrudniejszych przypadkach współpracujemy z terapeutami, według słów Syracha: „Szanuj lekarza, bo i jego Bóg stworzył”. Jednak zawsze pierwszeństwo dajemy łasce, bez której najlepsi lekarze nie są w stanie pomóc. Wierzę, że to jest ta właściwa misja Kościoła: „Uzdrawiajcie chorych, wskrzeszajcie umarłych, wypędzajcie złe duchy”, „rozwiążcie go i pozwólcie mu chodzić”. Zdrowa wspólnota, powtarzam: zdrowa, czyli dojrzała (bo są tez zjawiska dewiacyjne), jest naturalnym miejscem dziecka Bożego. Szkoda, ze nie do końca jesteśmy o tym przekonani i dopiero po wielu perypetiach i traumach odkrywamy wreszcie wspólnotę jako ostatnią deskę ratunku! Człowiek jest raniony we wspólnocie i odzyskuje zdrowie we wspólnocie.
A ogólniej — czy osoba świecka ma jakieś szanse na bliższą relację z Bogiem, na doświadczenie mocy Ducha Świętego w swoim życiu? Czy jest to doświadczenie zarezerwowane dla osób duchownych i niektórych szczęściarzy?
W Ewangelii widzimy, że niewiele osób duchownych cieszyło się przyjaźnią Jezusa. Wręcz przeciwnie, Zbawiciela irytowała hipokryzja kapłanów i uczonych w piśmie. W przypowieści o miłosiernym Samarytaninie kapłan i lewita ukazani są jako obojętni przechodnie, podczas gdy Samarytanin zasłużył na wielkie uznanie. Jezus przyjaźnił się z celnikami i grzesznikami, za co spotykały go prześladowania, i ostrzegał, że to właśnie pijacy i nierządnice wyprzedzą nas w drodze do królestwa niebieskiego. W świetle nauki biblijnej zupełnie nie rozumiem tej przewrotnej mentalności współczesnej, która rozdziela ścieżki duchowego doświadczenia na wspaniałe autostrady dla duchowieństwa i wyboiste drożyny dla laikatu.
Uwaga, w specjalnym załączniku jest jeszcze niezbite przekonanie, ze koloratka czy sutanna daje bilet pewny do nieba z butami. Nic bardziej kłamliwego! Pod względem uczciwości średniowiecze bije nas o głowę. Tam w ołtarzach przedstawiano wizje Sądu Ostatecznego... i ci nader mistyczni ludzie średniowiecza nie wahali się malować w piekielnym ogniu mnichów, biskupów, a nawet kardynałów. Jedna wiara, jeden chrzest, jeden Duch! Nie ma jakichś odrębnych Ewangelii dla laikatu i duchowieństwa. A sąd będzie indywidualnym spotkaniem: „komu więcej dano...”. Dziś właśnie widzimy niezwykłą aktywność świeckich ruchów i wspólnot, które - wzbudzone przez Ducha Świętego - są przestrzenią bardzo intensywnej pracy wewnętrznej, często o wiele bardziej żarliwej i profesjonalnej niż ta, którą w świecie nieskrywanej już nawet rutyny praktykują przedstawiciele topniejących i starzejących się zakonów. Duchowni diecezjalni, zakonni, osoby konsekrowane — nikt nie ma monopolu na duchowość. Duch Święty jest absolutnie wolny! Dziś widzimy, jak Pan opuszcza stare przybytki i powołuje do gorliwej i radosnej służby rzesze chrześcijan, posyłając swe nowo narodzone dzieci w otwarte przestrzenie życia publicznego, kultury, polityki...
Czy On — Duch Święty w ogóle chce się do nas zniżać? Jak mam go zapraszać do swego serca, do życia? Usilnie przyzywać, czy raczej pokornie wzdychać?
Tak jak powiedziałem wcześniej: z pewnością szalona i zazdrosna Miłość chce się do nas zbliżyć. My oczywiście nie możemy bez takiej, dokładnie takiej miłości żyć. Naszym dodatkowym atutem jest obietnica Jezusa: „Dam wam innego Pocieszyciela”. Duch Święty przychodzi jako obietnica i dar Jezusa niezależnie od naszych zasług, jedynie dzięki zasługom Jezusa; mówiąc językiem Ojców Kościoła: jako „wojenne trofeum Zbawiciela”. Zamykanie się na Pocieszyciela, pokrętne usprawiedliwiane brakiem godności, jest zawsze rodzajem sprytnego uniku i wielką niewdzięcznością naszej buntowniczej natury. Wobec tego niebezpieczeństwa muszę wciąż siebie samego badać, czy nie wspieram w sobie tego starego, zakamuflowanego ruchu oporu wobec łaski. Należy zatem i usilnie wzywać, i pokornie prosić; jedno i drugie - każdy zresztą, przy odrobinie uczciwości, znajdzie własny zasób środków wyrazu adekwatny do jego sytuacji. Przede wszystkim trzeba zrobić wszystko, co w naszej mocy, by pokonać opór buntowniczej grzesznej natury z jej całym arsenałem kłamstw, kłamstewek i gier. Niedojrzałość emocjonalna, infantylizm i życie powierzchowne, to moim zdaniem największe przeszkody w otwarciu się na współpracę z Duchem Świętym.
Jeszcze odnośnie form zapraszania czy przyzywania: byłem kiedyś w małym miasteczku ukraińskim, gdzie mogłem zaobserwować ciekawy rytuał zapraszania gości. Polegał na wielokrotnym powtarzaniu zaproszenia, które było wciąż odrzucane. Tubylcy wyjaśnili mi, że zawsze ważna jest ilość ponawianych zachęt: jeśli ktoś wypowie zaproszenie jedynie raz, to tak naprawdę jest to komunikat, by nie przychodzić. Przyjąć zaproszenie należy tylko wówczas, gdy jest usilnie i wielokrotnie ponawiane. Myślę, ze podobnie może być z naszą relacją z Bogiem. My tylko kurtuazyjnie mówimy „przyjdź”, ale tak naprawdę nie jesteśmy otwarci i nie chcemy do naszego bałaganu zapraszać kogokolwiek, a zwłaszcza Boga.
Rozmawiał Artur Rychta OCD
Głos Karmelu 4/2011