Gdzie podziewa się wolność?
Każdy chyba przyzna mi rację, jeśli powiem, że jesteśmy dziś szczególnie wrażliwi (by nie powiedzieć wręcz uczuleni) na sprawę wolności. Doświadczyłem tego kiedyś, gdy wchodząc do stołówki i siadając przy stole życzyłem siedzącemu obok koledze „smacznego”. Spojrzał na mnie znad talerza i powiedział: „wypraszam sobie wtrącanie się w moje prywatne sprawy! Jestem wolny i w końcu to moja sprawa, czy mi smakuje, czy nie!”. Nie chciałbym sprawiać wrażenia, że ingeruję w czyjąś prywatność i zmuszam kogokolwiek do czytania tego, co napisałem ale... myślę, że wielu z nas nie raz zastanawiało się nad granicami naszej wolności, więc pozwolę sobie przelać parę myśli na papier... może komuś się przydadzą?
Temat wolności należy do najtrudniejszych, a jednocześnie obecnych praktycznie wszędzie problemów: od odpowiedzi na niewinne zdałoby się pytanie „kawa czy herbata?” po sferę naszej modlitwy. No bo na przykład, czy modląc się za kogoś, nie naruszam jego wolności? Czy wolno mi modlić się o nawrócenie dla kogoś, kto wcale nie ma ochoty się nawrócić? Skoro bowiem Bóg obiecał, że da nam to, o co z wiarą prosić będziemy, to gdzie się w tym momencie podziewa wolność tego, o kogo nawrócenie się modlimy?
Równanie z dwiema niewiadomymi
Szukanie odpowiedzi na pytanie o granice naszej (i cudzej) wolności przypomina czasem poszukiwanie odpowiedzi na słynną zagadkę sofistów: „skoro Bóg jest wszechmocny, to czy może stworzyć tak wielki kamień, którego nie mógłby unieść?”. Pytanie sofistów jest nierozwiązywalne, bo kieruje nasze myślenie w wąski kanał wykluczającego się „albo-albo”: albo Bóg nie jest wszechmocny, ponieważ nie może stworzyć takiego kamienia - albo nie jest wszechmocny, bo co prawda go stworzył, ale nie może go unieść. Założenie to nie uwzględnia faktu, że Bóg może być wszechmocny w znaczeniu przekraczającym to, co założył autor zagadki.
Aby odpowiedzieć sobie na pytanie o to, czy modlitwa nie ogranicza wolności tego, za kogo się modlę, musimy również przestać sprowadzać je do równania jedynie z dwiema niewiadomymi: Bożą obietnicą wysłuchania modlitwy i wolnością człowieka, o którego nawrócenie się modlimy. Układ jest o wiele bardziej skomplikowany, wchodzi bowiem w grę również wolność tego, który się modli, a także (o czym tak często w ferworze dyskusji zapominamy) wolność Boga. Często jest bowiem tak, że modląc się o coś, podświadomie pozbawiamy wolności samego Boga. Mówimy, że skoro mi coś obiecał, to musi mi to dać, bo mnie kocha i obiecał. Czynimy z Niego w ten sposób jakąś marionetkę zależną od naszej woli i od naszego „widzimisię”; manipulujemy Nim, posuwając się nawet czasem do szantażu: „jeśli jesteś miłością, jeśli jesteś dobry, jeśli jesteś wszechmocny, jeśli w ogóle jesteś..., to musisz mi to dać”. Czynimy Go zakładnikiem naszych żądań.
Tymczasem zapominamy o tym, że Bóg jest wolny i niczego nie musi. Ba, nawet nie musi nas kochać! Inna sprawa, że chce nas kochać i kocha - mimo naszych wad i słabości (czemu w chwilach, gdy trudno mi się zgodzić na moje słabości, nie mogę się nadziwić; a w chwilach, gdy to dociera do mnie po raz kolejny, podziwiam Go i uwielbiam). Ale wcale nie musi kochać. To jest Jego wybór i Jego wolność. Bo - wbrew temu co mówią niektórzy, przeciwstawiając „wolną miłość” miłości „niewolnej” - miłość zawsze jest wolna. Nie można nikogo zmusić do miłości, nie można jej kupić, można ją jedynie obudzić lub ją darować...
Druga bardzo zadziwiająca rzecz, o której często zapominamy, to właśnie wolność człowieka. Jeśli nam się wydaje, że w naszych, tak uwrażliwionych na wolność czasach, pamiętamy o niej zawsze - to tylko nam się tak wydaje. Bo zapominamy o niej najczęściej wtedy, kiedy winimy Boga za całe zło tego świata. Ktoś kogoś zabił, okradł, skrzywdził? Czemu Bóg na to pozwala!? Hitler wywołał wojnę, bo chrześcijanie w chrześcijańskim kraju dopuścili go do władzy? Gdzie jest Bóg, skoro na coś takiego pozwolił! Kierowca autobusu wjechał pod TIR-a i zginęły niewinne dzieci? Boże, jak mogłeś do tego dopuścić! Pod doniesieniem o kolejnej takiej tragedii w jednym z portali internetowych pojawił się komentarz: „Boże, może już dość tych dowodów twojej miłości?” Tyle, że w ten sposób Boga obwiniamy za nasze błędy, a przy okazji czynimy ludzi jedynie marionetkami na sznurkach, za które pociąga odpowiednio wysoko siedzący bóg, działający zresztą według naszych pomysłów na świat (celowo piszę tu małą literą, bo niewiele ma on wspólnego z Bogiem Żywym). A Bóg obdarował człowieka wolnością i nie cofa swojego daru.