logo
Piątek, 29 marca 2024 r.
imieniny:
Marka, Wiktoryny, Zenona, Bertolda, Eustachego, Józefa – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Sławomir Rusin i Marcin Jakubionek
Otwarty Zamknięty? Byle nie rozmyty
List
 
fot. Daniel Tseng | Unsplash (cc)


Z o. prof. Janem Andrzejem Kłoczowskim OP, filozofem religii rozmawiają Sławomir Rusin i Marcin Jakubionek

 

 

Ojcze, Grzegorz XVI, żyjący w XIX w., w encyklice Mirari vos napisał, że „Kościół powszechny brzydzi się każdą nowością". Na Soborze Watykańskim II ten sam Kościół jednak otworzył się na świat i na nowości, które niesie on ze sobą. Kościół powinien się otwierać?

 

Dlaczego Kościół miałby bać się nowości czy też się nią brzydzić? Jesteśmy chrześcijanami dzięki temu, że Kościół Apostolski otworzył się kiedyś na pogan i zaczął głosić im Ewangelię, co było przedmiotem pierwszego poważnego sporu między apostołami. Sprawę rozstrzygnięto w 49 r. na tzw. Soborze Jerozolimskim.

 

Zdecydowano wówczas, że trzeba być posłusznym słowom Chrystusa, który powiedział: „głoście Dobrą Nowinę w Jerozolimie, w Samarii, Galilei, aż po krańce świata" (por. Mk 16, 15). A to oznaczało, że Apostołowie musieli pójść nie tylko do Żydów, ale też do ludzi zupełnie im obcych, którzy nie znali żydowskiego Prawa i żeby zostać chrześcijanami wcale nie musieli go poznawać i zachowywać. Bez tego otwarcia w ogóle nie powstałby Kościół, może jedynie kolejna żydowska sekta.

 

Można więc powiedzieć, że Kościół zamknięty nie jest wierny Ewangelii?

 

Kościół zamknięty to Kościół apostołów, którzy zamknęli się w Wieczerniku z obawy przed Żydami (J 20, 19). Postawa ta niespecjalnie się Panu Bogu podobała, posłał więc swojego Ducha - pojawił się jakiś dziwny szum, ogień, słowa z mocą, otwarły się drzwi i okna rzeczonego Wieczernika, a apostołowie wyszli i zaczęli nauczać.

 

Były jednak w historii momenty, kiedy Kościół zamykał się na świat, np. w XVIII, XIX w. Tak, Kościół w tym okresie przypomina oblężoną twierdzę. Łatwo jednak znaleźć usprawiedliwienie dla takiej postawy - bardzo wiele ruchów społecznych dość ostro sprzeciwiało się wówczas Kościołowi, zwłaszcza jego politycznemu zaangażowaniu, wynikającemu z istnienia Państwa Kościelnego, które obejmowało swym zasięgiem znaczny obszar Półwyspu Apenińskiego. Z kolei niepodległościowe dążenia mieszkańców Italii były przez Kościół traktowane jako zamach na jego istnienie.

 

A może Kościół zamknął się, bo nagle przestał kształtować otaczającą rzeczywistość? Pojawiło się Oświecenie, nowe świeckie prądy filozoficzne, nowożytna nauka...

 

To też, choć w moim przekonaniu przyczyną tego kryzysu były wojny religijne w XVII w. Europa centralna została zupełnie zniszczona w wyniku walk między katolikami a protestantami (np. wojna trzydziestoletnia 1618-1648). Filozofowie, myśliciele zaczęli się więc zastanawiać, na jakich podstawach, zasadach budować ład w Europie, skoro religia nie jest już elementem wiążącym narody, a stała się zarzewiem wojny.

 

Doszli do wniosku, że wszystko trzeba sprowadzić do podstawowych założeń: „Jest jakiś Bóg, który kiedyś stworzył ten świat, są też pewne prawa naturalne, zasady obowiązujące wszystkich - nie kłamać, nie zabijać, nie kraść itd. I na tym trzeba zbudować nową cywilizację, a Kościoły, jak chcą, niech się dalej między sobą kłócą".

 

To był moment, kiedy Kościół, chcąc ratować swoją pozycję, resztki starego porządku, postanowił zamknąć się na świat i przybrać wobec tych zmian wrogą postawę: „Przeczekajmy ten zawiązany przeciw nam spisek". Z czasem jednak zaczęło dojrzewać przekonanie, że chyba nie tędy droga, że trzeba się otworzyć na ludzi i razem z nimi zacząć budować. Nie można przeczekać, bo to nie jest wyjście.

 

Niektórym młodym ludziom nie podoba się jednak otwarcie, jakie nastąpiło na Soborze Watykańskim II. Uważają, że wraz z nim Kościół stał się równie chwiejny jak świat, że trudno znaleźć w nim oparcie. Skąd bierze się taka postawa?

 

Być może z niezrozumienia, czym jest Kościół otwarty, a czym Kościół zamknięty. Zaznaczmy, że terminy te nie pochodzą z teologii. Do filozoficznej refleksji nad religią wprowadził je wybitny francuski filozof, Henri Bergson. Mówił on o moralności religii zamkniętej i moralności religii otwartej.

 

Etyka zamknięta to taka, w której społeczność góruje nad jednostką, stawiając jej wymagania, którym - by być częścią grupy - musi ona sprostać. Jednostka ma kierować się tylko i wyłącznie prawami grupy, nie zaś jakąkolwiek racją indywidualną. Społeczność w zamian gwarantuje jednostce swoiste poczucie bezpieczeństwa.

 

W etyce otwartej na plan pierwszy wychodzi nie posłuszeństwo, ale odpowiedzialność. Każdy jest odpowiedzialny za swoje życie. Oczywiście nie żyje w oderwaniu od innych - funkcjonuje we wspólnocie i odpowiednio harmonizuje swoje postępowanie z oczekiwaniami społeczności. Nie robi jednak tego za cenę utraty swojej własnej tożsamości i odpowiedzialności za swoje życie. Według Bergsona religia otwarta kładzie nacisk na osobowy kontakt człowieka z Bogiem, nazywany modlitwą, rozmową, dialogiem.

 

Dialog z Bogiem jest warunkiem jakiegokolwiek innego dialogu, jest otwarciem człowieka na to, co nie jest tylko nim samym. Przeciwstawia się mentalnemu egocentryzmowi, który może być zarówno indywidualny, jak i zbiorowy. Egocentryk to ktoś, kto bardzo siebie nie lubi, ale stale o sobie myśli. Również pewne społeczności czy narody mogą być niesłychanie zajęte sobą, swoimi niedoskonałościami i zupełnie nie widzieć nikogo spoza obszaru stanowiącego bezpośredni przedmiot ich zainteresowania.

 

Zamkniętego chrześcijanina zdefiniowałbym słowami pisarza, François'a Mauriaca, który napisał o pewnej damie: „ponieważ nie kocha nikogo, to myśli, że kocha Boga". Rola religii zamkniętej sprowadza się często do pełnienia funkcji społecznych, tworzenia społeczeństwa i uzasadniania jego wymagań wobec jednostki.

 

Czy tymi dwoma kategoriami da się opisać cały Kościół?

 

Prócz tego, co umownie nazwaliśmy Kościołem otwartym i Kościołem zamkniętym, istnieje jeszcze trzecia postawa, którą nazywam katolicyzmem rozmytym. Rozmytym, czyli takim, który myli spowiedź z psychoterapią, liturgię ze spotkaniem towarzyskim albo spektaklem teatralnym, a religijne wyzwolenie człowieka utożsamia z wyzwoleniem społecznym, budując przy użyciu marksistowskich analiz różne teologie wyzwolenia, lub budząc sympatie nacjonalistyczne.

 

Katolicyzm rozmyty może bowiem równie dobrze funkcjonować zarówno na lewicy, jak i na prawicy. Dość podobne postawy wobec religii prezentują zarówno przedstawiciele teologii wyzwolenia, jak i niektórzy prawicowi politycy, zbliżeni poglądami do Charlesa Maurassa (1868-1952), zwolennika monarchii i rządów autorytarnych, który z Kościoła próbował uczynić narzędzie walki z demokracją.

 

Kiedyś rozmawiałem z jednym z teologów wyzwolenia. Było to w Brazylii w 1986 r. On był księdzem (dziś już nim nie jest) i opiekował się grupą naprawdę biednych ludzi, którzy żyli z tego, co znaleźli na hałdzie śmieci. Żyli w dramatycznych warunkach. Podczas rozmowy powiedziałem mu, że to bardzo dobrze, że ci ludzie mają jakąś opiekę duchową, że jest kapłan, który porozmawia z nimi, odprawi dla nich Mszę.

 

A trzeba przyznać, że w tym czasie Brazylia była krajem, który borykał się z problemem braku powołań. Odpowiedział mi wtedy: „Wiesz, nawet jak tu jestem, to nie zawsze odprawiam Mszę". „Dlaczego?" - spytałem. „Bo w Kościele katolickim kler przejął środki produkcji sacrum" - odpowiedział. Jakbym słyszał Karola Marksa. Opadła mi szczęka.

 

Jak, otwierając się, nie zatracić własnej tożsamości?

 

Tożsamość człowieka nie jest tożsamością kamienia. Ona jest dynamiczna. Człowiek nie tyle „jest", co „staje się" poprzez swoje wybory, kierunki, w jakich podąża. W związku z tym, podejmując odpowiedzialne życie, podejmuje też ryzyko. Ryzyko to istniało już w zamyśle stwórczym Boga, który pomyślał i stworzył człowieka jako istotę wolną, licząc się z tym, że ta wolność może zostać nadużyta i stać się źródłem zła. Alternatywą byłoby stworzenie automatów do produkcji dobrych czynów, a tego Bóg nie chciał, bo automaty nie kochają.

 

Kościół, podobnie jak człowiek, też „się staje"?

 

Kościół jest pielgrzymującym ludem Bożym, a każdy, kto szedł z pielgrzymką wie, że jest to zawsze wyzwanie, spotkanie z przygodą.

 

Jednak we wspomnianej na początku naszej rozmowy encyklice znajdziemy takie zdanie: „Kościół został pouczony przez Jezusa Chrystusa i jego Apostołów i dotąd Duch Święty naucza go wszelkiej prawdy. To jest absurdalne i wielce dlań szkodliwe domagać się w nim jakiegoś odrodzenia, reformy, rzekomo potrzebnej do własnego ocalenia czy wzrostu, jakby to Kościół mógł ulegać zaciemnieniu, zbłądzeniu"...

 

Kościół w sposób istotny przechował i wciąż przechowuje Prawdę, która została mu objawiona. Przez sakramenty wciela obecność Chrystusa w historii i naucza o Jezusie jako naszym Zbawicielu, i Tym, który jest drogą prowadzącą do Ojca. Ten podstawowy rdzeń, cokolwiek by się z Kościołem na przestrzeni wieków działo, zawsze był, jest i będzie.

 

Jednocześnie na różnych etapach dziejów Kościół staje wobec różnych wyzwań świata i radzi sobie z nimi raz lepiej, raz gorzej. W XIX w. były one zupełnie inne niż dziś, w XXI w. Zauważmy, że w momencie, kiedy Kościół zrezygnował z roszczeń natury ziemskiej, z władzy politycznej związanej z istnieniem Państwa Kościelnego, zaczął wzrastać jego autorytet duchowy. Im mniej było w nim władzy politycznej, tym bardziej liczono się z Jego głosem, autorytetem.

 

Duch Święty nieustannie działa i to, co się wydarzyło pomiędzy pontyfikatem Grzegorza XVI a Jana Pawła II czy Benedykta XVI, to zupełnie inny sposób funkcjonowania Kościoła w świecie. Jeśli spojrzymy na dwa tysiące lat istnienia Kościoła to zauważymy jak, trafne są słowa, które przypomniał o. Yves Congar OP, jeden z teologów Soboru Watykańskiego II: Ecclesia semper reformanda (Kościół powinien ciągle się odnawiać).

 

Kiedy Ojciec mówi o stale odnawiającym się Kościele, to wygląda na to, że coś się w nim ustawicznie psuje...

 

A nie jest tak? Psuje się, bo my jesteśmy zepsuci. Człowiek wciąż wymaga nawrócenia, odnowy.


Emblematycznym przykładem takiej odnowy jest św. Franciszek. W Kościele, który uwikłany był w rozmaite spory polityczne i zupełnie nieprzygotowany do nowej ewangelizacji, Bóg powołał tego proroka i szaleńca. Franciszek, bez mała symbolicznie, wybiegł tak, jak go Pan Bóg stworzył ze swojego starego życia, żeby rozpocząć nowe, przypominając przy tym Kościołowi, że powinien być ubogi.

 

W tym samym czasie Pan Bóg powołał św. Dominika. Kazał mu iść na uniwersytety i pracować tam z ludźmi, którzy tworzą myśli i idee. Niedługo potem pewien teolog słusznej tuszy - Tomasz z Akwinu, „połknął i strawił" Arystotelesa, który wtedy był uważany za największe niebezpieczeństwo dla chrześcijaństwa. Życie jest procesem asymilacji, używając języka biologii. Więc również Kościół, jeżeli ma być znakiem obecności Boga w świecie, musi dzielić z ludźmi ich życie, wnosić w nie nowy ewangeliczny ład.

 

Przywołam tu bardzo piękny, anonimowy starochrześcijański tekst, „List do Diogneta". Czytamy w nim, że „chrześcijanie nie różnią się od innych ludzi ani miejscem zamieszkania, ani językiem, ani strojem, nie mają własnych miast, nie posługują się niezwykłym dialektem, ich sposób życia nie odznacza się niczym szczególnym. Mieszkają każdy we własnej ojczyźnie, lecz niby obcy przybysze. Podejmują wszystkie obowiązki jak obywatele i znoszą wszystkie ciężary jak cudzoziemcy. Każda obca ziemia jest im ojczyzną i każda ojczyzna jest ziemią obcą".

 

Jesteśmy w świecie, ale nie z tego świata. Trochę trudno tak żyć...

 

Nie jesteśmy mieszkańcami tej ziemi do końca dlatego, że nasza ojczyzna jest w niebie. Każdy chrześcijanin, ale też wspólnota chrześcijańska, musi otworzyć się na ostateczność, na czasy eschatologiczne. Nie mogę kierować się tylko i wyłącznie zasadą walki o byt, zdobywania coraz wyższych stołków i większych korzyści.

 

To nie znaczy jednak, że nie mogę ponosić odpowiedzialności za życie społeczne, zajmować w państwie wysokich stanowisk. Mieszkam w Polsce, mojej ojczyźnie („Mieszkają każdy we własnej ojczyźnie"), ale moje ostateczne powołanie nie jest wyłącznie powołaniem do bycia Polakiem („lecz niby obcy przybysze"). Jest powołaniem do bycia dzieckiem Bożym. Natomiast droga, która mnie do tego prowadzi, wiedzie mnie przez moją ojczyznę, przez moje bycie w niej. Ona jest dla mnie zadaniem.

 

A z czego powinniśmy się dzisiaj nawracać, skoro Kościół ma być semper reformanda?

 

Na przykład z nieustannego narzekania, jęczenia i zrzucania winy na innych. Powinniśmy nauczyć się większej dojrzałości, odpowiedzialności i myślenia o dobru wspólnym, nie tylko abstrakcyjnie. Bardzo często ludzie wylewają przed telewizorami łzy nad dolą ojczyzny, która „znalazła się w rękach jej wrogów", a w praktyce nie potrafią zrobić nic, żeby coś zmienić w swoim najbliższym otoczeniu.

 

Powinniśmy też zacząć traktować instytucjonalny Kościół nie jako klerykalną firmę świadczącą usługi religijne dla ludności, ale jako wspólnotę, za którą każdy z nas jest odpowiedzialny...

 

Pojawiają się głosy, że Benedykt XVI trochę przymyka otwarte po Soborze Watykańskim II i podczas pontyfikatu Jana Pawła II, drzwi...

 

Nie ulegajmy jakimś prasowym sensacjom. Oczywiście Benedykt XVI nie ma tego dynamizmu, który charakteryzował Jana Pawła II na początku jego pontyfikatu, ale przypominam o istniejącej różnicy lat. Wydaje mi się, że Benedykt XVI woli najpierw uporządkować pewne rzeczy w Kościele, w domu, pozostawiając te otwarcia, które miały miejsce za jego poprzednika.

 

Czasem definiuje je może trochę inaczej (i wydaje się, że czasem nie bez racji), jak w przypadku dialogu religijnego, mówiąc, że to przede wszystkim dialog między cywilizacjami, między kulturami. Zawsze dialog międzyreligijny ma bowiem charakter cywilizacyjny, kulturowy. Być może uporządkowanie dialogu między cywilizacjami jest warunkiem powstania poważnego dialogu między religiami?

 

Myślę, że Benedykt XVI gdzie indziej niż Jan Paweł II stawia akcenty. Powiedziałbym, że on woli iść w kierunku większego pluralizmu wewnątrzkościelnego. Kto był jedną z pierwszych osób, z którymi spotkał się po swoim wyborze Benedykt XVI? Super-otwarty teolog, Hans Küng, kolega Ratzingera z uczelni, gdzie razem byli profesorami.

 

Coraz częściej mówi się też o powrocie do jedności z Rzymem (z zachowaniem własnej liturgii) dużej części anglikanów, którzy nie chcą zgodzić się na przemiany zaistniałe w ich Kościele. W Kościele istnieje mnóstwo obrządków, czemu miałby się nie pojawić nowy? Krokiem w stronę większego pluralizmu wewnątrz Kościoła było też przywrócenie liturgii trydenckiej.

 

Duże kontrowersje wywołało zdjęcie z lefebrystów ekskomuniki i to też jest jeden z przejawów dialogu wewnątrzkościelnego. Choć zdaje się, że sprawa ta nie została - delikatnie mówiąc - dobrze przygotowana przez współpracowników papieża. Tym bardziej że problem z lefebrystami nie dotyczy tylko kwestii liturgii, ale przede wszystkim niezgody na bardzo ważny dekret Soboru Watykańskiego II jakim był Dignitatis humanae personae (O wolności religijnej).

 

To był dokument, który wywołał wśród Ojców soborowych największy opór. Przeciw niemu głosowało 249 biskupów, a wśród nich abp Lefebvre. W dużej mierze byli to francuscy biskupi, którzy nie zgadzali się ze zmianami następującymi nie tylko w Kościele, ale także w społeczeństwie, i sympatyzowali z poglądami Maurassa.

 

Ojciec Wojciech Giertych OP, obecny Teolog Domu Papieskiego, pisał kiedyś w LIŚCIE o różnicy pomiędzy Janem Pawłem II a Benedyktem XVI. Twierdził, że Jan Paweł II był filozofem, myślał pojęciami, które są obecne w kulturze, częściej zadawał pytania, niż dawał odpowiedzi. Natomiast Benedykt XVI jest teologiem, a teolog częściej daje odpowiedzi, niż zadaje pytania, i jeśli się porozumiewa, to robi to językiem, którego świat czasem nie rozumie.

 

Zgadzam się z tą opinią. Ale - powtarzam - to nie znaczy, że Kościół się cofa, zamyka. Polecam uwagę myśliciela, którego trudno nazwać Ojcem Kościoła, Nietzschego. Jakieś sto lat temu napisał: ,,Jeszcze sto lat czytania prasy, a świat zgłupieje".

 

Mamy nadzieję, że ta uwaga nie dotyczy LISTU...

 

W żadnym wypadku.

 

Jaka przyszłość czeka Kościół?

 

Wydaje się, że chrześcijaństwo ma ogromną przyszłość, ale przede wszystkim poza Europą, w krajach Trzeciego Świata.

 

Jak pogodzić chrześcijaństwo, w naszym rzymskim, europejskim wydaniu, z kulturą afrykańską, azjatycką?

 

To jest ten sam problem, przed którym stanęli Cyryl i Metody, kiedy z „porządnego", „kulturalnego" języka greckiego albo łaciny postanowili przetłumaczyć Biblię i liturgię na jakiś „barbarzyński" język Słowian. Jeszcze trzeba było alfabet wymyślić. To problem, przed którym Kościół staje nie po raz pierwszy. Trzeba tu pewnej mądrości, ostrożności, bo ewangelizować to wcale nie znaczy postawić w dżungli neogotycki kościół.

 

Ludzie wszędzie tak samo cierpią, kochają, umierają, żywią nadzieję itd. A Chrystus przychodzi do każdego człowieka, bez względu na to, gdzie żyje i jak. O tym trzeba ludziom mówić. Inkulturacja jednak nie może oznaczać sprzedawania chrześcijaństwa po obniżonej cenie.

 

Niektórzy próbują w Azji dostosować głoszenie Ewangelii do mentalności, kultury, pojęć tamtejszych ludzi. Nie zawsze spotyka się to z entuzjazmem Watykanu. Tak było dawniej z Matteo Riccim, a dziś - choć to porównanie chyba niezbyt trafne - z Raimundo Panikkarem.

 

Musimy pamiętać, że to są próby. A jeśli się coś próbuje zrobić, to istnieje ryzyko popełnienia błędu. Teologowie są po to, żeby rozeznawać teren, a papież ma pilnować, żeby nauka Kościoła nie została zniekształcona. Ale próbować trzeba ciągle.

 

Czyli Kościół nie zamierza zamknąć swoich bram?

 

Nie może tego zrobić. Jest pasterzem, a pasterz musi być tam, gdzie jego owce.

 

Rozmawiali Sławomir Rusin i Marcin Jakubionek
List 7-8/2009

 
Zobacz także
ks. dr Johannes Gamperl
Najlepiej przeżyje się Mszę Świętą, jeśli będzie się w niej uczestniczyć razem z Najświętszą Dziewicą i Bogurodzicą Maryją. Ona stała pod krzyżem, kiedy Jezus umierał z miłości dla nas. Ona u stóp krzyża stała się dla nas Matką, Matką Kościoła i każdego, kto do niego przynależy. Dlatego „Kościół katolicki, pouczony przez Ducha Świętego, darzy Ją synowskim uczuciem, czci jako Matkę najmilszą” (Lumen gentium, 53). 
 
Ryszard Gromadzki
Warto pamiętać, że Halloween wywodzi się wprost z pogańskiego celtyckiego święta ku czci boga śmierci Samhaina. Pochodzi ono z czasów druidów. Według przekazów rzymskich druidzi mieli przewodzić mrocznym rytuałom, w trakcie których pod ogromne kukły z przeplatanych gałęzi, których kończyny wypełnione były żyjącymi ludźmi, podkładano ogień.
 
ks. Dariusz Salamon SCJ
Jezusa z Nazaretu określa się różnymi tytułami: Chrystus, Pan, Kyrios, Syn Boży. Co właściwie kryje się pod tymi różnymi imionami? Skąd takie ich zróżnicowanie? U ludów starożytnych imiona nie były przypadkowe, ale oddawały istotne przymioty osoby, do której się odnosiły. Dlatego warto się przyjrzeć temu, jakie imiona, tytuły nadawano Jezusowi, bo zapewne kryje się za nimi tajemnica Jego osoby
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS