logo
Piątek, 29 marca 2024 r.
imieniny:
Marka, Wiktoryny, Zenona, Bertolda, Eustachego, Józefa – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Marko Ivan Rupnik SJ
O przyjaźni z Chrystusem, czyli przy stole w Betanii
Wydawnictwo Bratni Zew
 


Wiele rzeczy wydarzyło się w Betanii, przede wszystkim wskrzeszenie Łazarza, Jezus nakazuje Łazarzowi wyjść z grobu – jest to symbol przeznaczenia dla tych, którzy gromadzą się wokół stołu. Powstały z martwych Łazarz jest także znakiem tego co dotyczy sióstr Marty i Marii. Marta rozpoznaje w Jezusie Pana życia, a ponieważ zmartwychwstanie oznacza wiarę w Chrystusa, bo ten kto żyje i wierzy w Niego nie umrze na wieki (por. J 11,26) – wyznanie wiary Marty jest także wskrzeszeniem obu sióstr.
 
 

Wydawca: Bratni Zew
Rok wydania: 2013
ISBN: 978-83-7485-204-3
Format: 130x200
Stron: 136
Rodzaj okładki: Miękka

 
  
  
 

 
Droga ewangelizacji
 
Niniejsza refleksja prowadzi nieuchronnie do zastanowienia się także nad naszymi duszpasterskimi pryncypiami i nad naszymi drogami ewangelizacji. Trzeba bowiem uważać, aby nieświadomie nie działać w przekonaniu, że można być chrześcijaninem bez osobistego doświadczenia zbawienia za sprawą Jezusa Chrystusa. Przekonanie takie, ukryte w naszej mentalności sprawia, iż duszpasterstwo staje się raczej pracą nad formami istnienia, działania, życia, nie zaś nad substancją, źródłem, sercem. Chciałoby się zaproponować wizję człowieka, świata, chrześcijańskiej moralności… Z powodu coraz mniej religijnego klimatu z łatwością pomija się milczeniem cały wymiar teologiczny, z wyjątkiem może pewnych wartości o inspiracji chrześcijańskiej zawartych w wizji antropologicznej, w historii, w moralności… Ale pluralizm naszych czasów, z natury przeważnie subiektywistyczny, sprawia, iż tak ukierunkowany dyskurs z trudem wykracza poza poziom opinii, by stać się motywacją ludzkiego życia. Istnieje ryzyko zatrzymania się na płaszczyźnie dyskursu kulturowego, w konwencjonalnym znaczeniu tego słowa. Z takiego podejścia wynikają trzy rodzaje postaw. Pierwsza postawa to coraz bardziej problematyczny kompromis z opiniami innych, przynajmniej tymi, które funkcjonują w kulturach większościowych. Druga postawa to "szacunek dla pozycji": graniczymy ze sobą w Kościele i nie wtrącamy się do dynamiki kultur. Każdy ma swoje poglądy, a zdrowy rozsądek, dobre wychowanie, źle rozumiane pojęcie szacunku i tolerancji każą nam za bardzo się z nimi nie obnosić. Wreszcie trzecia postawa to postawa agresywna, powodowana miedzy innymi tęsknotą za niegdyś wywieranym wpływem, który chciałoby się na siłę odzyskać. Niewątpliwie wspólnym elementem tych trzech postaw jest to, że w taki czy inny sposób sprowadzają one Kościół do rzeczywistości naturysocjologicznej. Pozornie postawy te pozostają w opozycji, lecz ich wspólny mianownik stanowi brak zasady religijnej.
 
W tle zdaje się czaić przekonanie, wspólne wszystkim tym postawom, że można doświadczać określonych wartości wywodzących się z Ewangelii bez Ewangelii. Jak gdyby był możliwy nowy człowiek bez Ducha Świętego, odkupienie bez Odkupiciela, chrześcijanin bez Chrystusa.
 
Dość powszechnie zdarza się, że w procesie ewangelizacji nasze podejście do ludzi jest przeważnie podejściem natury kulturowej.
 
Można nauczać wyjaśniając po prostu doktrynę i nie przejmując się, czy ten kto słucha jest w stanie zrozumieć. W tle tkwi pewien rodzaj racjonalizmu wzmocniony oświeconym przekonaniem, że jeśli ktoś wyznaje dobre idee to i on jest dobry. Problem takiego podejścia polega na tym, że trudno jest przejść od idei do doświadczenia religijnego, a zatem trudno jest dojść do przekonania duchowego i pozostaje się w ten sposób najczęściej na płaszczyźnie przekonania ideologicznego. Takie, w przeważającej mierze teoretyczne, podejście staje się następnie, automatycznie, moralistyczne. Ktoś sądzi, że chodzi o to, by opanować teorię, zgłębić ideę i potem żyć zgodnie z tą ideą realizując ją w życiu poprzez przejście od rozumu, poprzez wolę, do praktyki. Powiązanie rozumu z praktyką odbywałoby się w ten sposób poprzez obowiązek. Ale jeśli pewnego dnia obowiązek nie jest spełniony, jeśli nie dostrzega się jego imperatywnego charakteru, pozostaje tylko część idealna. Odrzucając życie moralne jako obowiązek, nie czyniąc wysiłku aby żyć zgodnie z imperatywem moralnym, pozostaje tylko nauczanie, a wtedy zaczyna się je poprawiać, zaczyna się iść na ugodę.
 
Z duszpasterskiego punktu widzenia takie postawy, przeważnie racjonalistyczne i teoretyczne, mogą prowadzić do prawdziwych rozczarowań. Organizuje się wycieczki, pielgrzymki, wydarzenia o nadzwyczajnym potencjale ewangelizacyjnym. Lecz tu następuje zderzenie z zasadniczym problemem: pielgrzymka, na przykład, jest drogą doświadczenia modlitwy, refleksji, spotkania, liturgii… Czy można to wszystko osiągnąć bez prawdziwej inicjacji? Prawdopodobnie tak, lecz jak uczy doświadczenie pierwszej ewangelizacji, potrzebne są potem dwie rzeczy, aby doświadczenie to nie pozostało czymś odizolowanym i nie poszło w zapomnienie. Potrzebne jest doświadczenie Kościoła w autentycznym znaczeniu tego słowa, to znaczy doświadczenie wspólnoty duchowej i obrzędowej, ale także ludzkiej, konkretnej, codziennej, jak również pewna intelektualizacja tego doświadczenia, refleksja wyznaczona pełnymi życia i dynamiki współrzędnymi pamięci tradycji wspólnoty kościelnej, doświadczanej jako organizm. W przeciwnym razie może się zdarzyć, że ktoś bierze udział w pielgrzymce wzruszając się do łez, doznając religijnego przeżycia, a jednocześnie całe sfery swego własnego życia uznając za sprawę całkowicie osobistą i nie odczuwając potrzeby wypracowania i zadbania, poprzez drogę duchową, o własne poglądy polityczne, ekonomiczne, moralne, itp. Podejście tego rodzaju, poza spowodowaniem rozczarowania u ludzi, którzy przez chwilę dostrzegli coś w rzeczywistości religijnej, może być nam prawdziwym piaskiem w oczy wywołującym początkowo złudzenie, że jest nas wielu, na podstawie liczebności uczestników inicjatywy, a w efekcie wielkie zdziwienie, kiedy widzimy, że zasady chrześcijańskie są porzucane miast być przestrzegane. Może dojść do pewnego rodzaju dualizmu pomiędzy wartościami umownymi, które przez chwilę też mogą być brane pod uwagę, a wartościami życiowymi, które w rzeczywistości mogą okazać się bardzo dalekie od chrześcijaństwa, lecz które określają styl życia.
 
Można także zacząć od podejścia psychologicznego, poprzez dynamikę grupy, poprzez drogę interioryzacji i nabierania świadomości o charakterze przeważnie psychicznym, wychodząc od własnych danych osobowych lub własnej osobistej historii. Droga taka może się wydawać fascynująca, lecz w praktyce ujawnia przynajmniej dwa problemy. Pierwszy polega na tym, że trudno jest przejść od tego co psychologiczne, do tego co duchowe, do wiary, a to sprawia, że w rzeczywistości taki skok jakościowy ma miejsce bardzo rzadko. Co więcej, stopniowo podążając w tym kierunku jesteśmy coraz bardziej skłonni nadawać tembr psychologiczny życiu duchowemu, dochodząc do czegoś w rodzaju zeświecczonej duchowości, która faktycznie nie jest niczym innym jak psychologią zajmującą się kwestiami wewnętrznymi i religijnymi.
 
W ostatnich latach zetknąłem się z wieloma kapłanami, duchownymi, animatorami religijnymi, którzy pytali mnie jak poprowadzić grupę młodzieży od postawy o zarysach bardziej pedagogicznych, dydaktycznych czy psychologicznych ku doświadczeniu, które można by określić jako religijne, doświadczeniu wiary. Pod tą kwestią kryje się bardzo złożona problematyka, która ujawnia mentalność przeciwną do sugerowanej kontekstem, w jakim działał Jan Chrzciciel. Wydaje się, że istnieje prawie przekonanie, iż trzeba osiągnąć pierwszy stopień humanizacji aby następnie stać się chrześcijaninem, jak gdyby konieczna była najpierw psychologiczna praca odbudowy i rehabilitacji człowieka po to, by ów był w stanie doświadczać wiary i życia duchowego. Można doszukiwać się w takiej postawie reminiscencji gnostycyzmu, lub pewnego rodzaju pelagianizmu. Czy doprawdy należy najpierw humanizować, aby potem móc być chrześcijaninem? Czy chrześcijaństwo nie stanie się przez to jedynie nadbudową? Wiemy, że kiedy poświęcamy się pracy formacyjnej, mamy jakieś pojęcie, jakiś obraz tego jak formować/kształtować, i do czego proces ten powinien doprowadzić. Skąd zatem czerpiemy ów obraz, owo pojęcie, "kształt" na którym pragniemy się oprzeć. Jeśli nie z Chrystusa, to skąd? I jak to zrobić, jeśli uda nam się już osiągnąć pewien rodzaj dojrzałości w tym formowaniu/kształtowaniu, aby przejść do formacji chrześcijańskiej. I dlaczego powinno się to zrobić? Czy jest to egzystencjalna konieczność czy też coś sztucznego? Tego rodzaju pytania wskazują na kłopot z mentalnością naznaczoną dualizmem pomiędzy tym co ludzkie, a tym co Boskie, mentalnością, która nie rozumuje w kategoriach prawdziwej chrystologii. Na tym dualistycznym tle jawią się ponadto obawy przed dogmatyzmem, przemocą skierowaną na to co ludzkie, itp., obawy, które rodzą się w mentalności przyzwyczajonej do rozumowania w kategoriach form i pojęć, a nie życia duchowego. Rozumowanie duchowe niesie odżywcze przenikanie wymiaru duchowego w wymiar psychiczny i psychicznego w fizyczny, przez co unika się rozmaitego rodzaju antagonizmów i przeciwstawień. Lecz tak całościowe spojrzenie wymaga wymiaru pneumatologicznego, czyli obecności Ducha Świętego w rozumieniu i w definicji człowieka. Wizja człowieka zawierająca Ducha Świętego sprawi, że działanie medyczne, terapeutyczne, będzie nierozdzielne z wymiarem duchowym. Podczas gdy pracuje się nad człowiekiem za pomocą nauki pomocniczej, jaką jest na przykład psychologia, tło takiego działania może być tylko duchowe.
 
Dzisiejsza mentalność, według której najpierw trzeba pracować nad aspektem ludzkim, a potem duchowym, jest reakcją wahadłową na okres kiedy panował prawdziwy duchowy dogmatyzm, przymusowa dominacja Boskiego nad ludzkim, przewaga duchowości eterycznej i niematerialnej nad tym co materialne i cielesne, tego, co kolektywne nad tym, co osobiste, okres charakteryzujący się religijnym moralizmem, kiedy nie wsłuchiwano się w problemy lecz proponowano by je rozwiązać za pomocą tylu a tylu modlitw i umartwień. Taka postawa była ewidentnie błędna, lecz ta, która ją zastąpiła, jest także problematyczna. Formator wspólnoty religijnej opowiedział mi bardzo znaczącą historię. Mieli kandydata, który miał wiele problemów, i tenże formator, zdolny psycholog, starał się ze wszystkich sił mu pomóc. Kiedy ten chłopak w końcu dojrzał do tego stopnia, że poczuł się wyleczony ze swoich psychicznych ran, pożegnał się ze wspólnotą stwierdzając, że teraz kiedy jest zdrowy, już ich nie potrzebuje, i Boga też już nie potrzebuje. Od tamtej pory nawet nie chodzi do kościoła. Trudno, żeby ktoś doszedł do wiary w prawdziwym tego słowa znaczeniu - a więc będącej również miłością do Chrystusa - tylko dlatego, że poprzez metody i techniki psychologiczne osiągnął pewien dobrostan, pewność siebie, po otrzymaniu których łaskawie postanawia pójść za Chrystusem. Jaka będzie jego relacja z Chrystusem? Na jakiej życiowej prawdzie będzie oparta? Z jakiej egzystencjalnej głębi wyrastać będzie ta relacja? Jakie będzie zaangażowanie weń takiego człowieka? Co będzie gotowy znieść, poświęcić, z powodu tejże relacji. Lecz również jego relacja z innymi budzi wątpliwości. Jakie będzie jego doświadczenie ludzkiej kruchości? Jak będzie spoglądać na tych, którzy nie potrafią pokonać trudności? Jaki będzie jego osąd o innych, jaka opinia o tych, którzy są od niego lepsi i skuteczniejsi. Również jego wizja Kościoła może być problematyczna. Czy Kościół będzie dlań matką dającą życie? Czy nie istnieje ryzyko wyobcowania? A ci, którzy nie mogą liczyć na pomoc psychologiczną jak on, co będzie z nimi? I jeszcze: kogo można uważać za wyleczonego?
 
Otóż, zarówno z Biblii jak i z tradycji wynika, że sposób ratowania wyrażony kategoriami medycznymi nie jest czymś prostym. Ojcowie utożsamiają zdrowie człowieka ze stanem doskonałości, do którego jest on naturalnie przeznaczony i który polega na dążeniu do Boskości. Człowiek był w stanie względnej doskonałości w chwili stworzenia, które nastąpiło na obraz i podobieństwo Boga. Rajski stan był zatem stanem zdrowia, w którym człowiek był wolny od wszelkich form choroby, zarówno duszy jak i ciała, i w którym wiódł normalne życie, zgodne z jego naturą i celami. Grzech wszystko to zniweczył. Pojawiły się śmierć, przemijanie, zaburzenia psychiczne, choroby, degeneracja. "Kiedy Bóg się wycofuje, wszystko się wywraca", mówi Jan Chryzostom. Dopiero wraz z Wcieleniem Chrystusa następuje reintegracja ludzkości w jej oryginalnej naturze. W następstwie grzechu Adama, wola Boga i wola człowieka stają się sobie obce. Wraz z Wcieleniem Bóg tę obcość pokonuje. Z miłości bierze na siebie grzech, którego nie popełnił i jego konsekwencje: owa obcość wobec Boga jaką niesie ze sobą grzech, sprawia, że również miłość Człowieka-Boga wobec Boga jest miłością ukrzyżowaną. Nie tylko. Od chwili kiedy Adam był "typem tego, który miał przyjść" (Rz 5,14), czyli Chrystusa, Nowego Adama, na obraz którego został stworzony. W Chrystusie poprzez Wcielenie ujawnia się zadanie natury człowieka. Zdrowie człowieka polega zatem na dostosowaniu się do jego prawdziwej natury jaką jest życie w Chrystusie. Nie bez przyczyny w starożytnym Kościele tytułem często używanym w odniesieniu do Chrystusa był "lekarz" (iatrós), jego śmierć opisywana była jako terapia, zaś sakrament nazywano phármacon. Imię "Jezus" (Bóg zbawia), ma odpowiednik grecki sózein, który to termin oznacza nie tylko oswobodzić, lecz także uzdrowić, tak jak sotería oznacza zarówno uratowanie/zbawienie jak i uzdrowienie. Jak powiada święty Cyryl z Jerozolimy, "według Żydów Jezus jest zbawcą, lecz według języka greckiego jest lekarzem… Zbawia on bowiem uzdrawiając". W Kościele bizantyjskim do dzisiaj w Wielką Środę ma miejsce namaszczenie chorych przeznaczone dla wszystkich, bo wszyscy jesteśmy w jakiejś mierze chorymi. Nie oznacza to nie nazywać rzeczy po imieniu, nie rozpoznać choroby i konieczność kuracji. Oznacza za to wpisanie jej w szerszy kontekst, w którym także droga dochodzenia do zdrowia ma swój cel, zaś dojrzałość swoje objawy i charakterystyczne cechy.
 
Zatem jakakolwiek postawa, która nie wypływałaby z doświadczenia odkupienia człowieka będącego grzesznikiem, zderzy się prędzej czy później z problemami, które same w sobie nie stanowią składników drogi biorącej swój początek w historii zbawienia.
 
Lecz, jak to już widzieliśmy, trzeba umieć przeciwstawić się grzechowi unikając moralizowania i wychodząc od Bożego miłosierdzia. Czwarta Ewangelia rozpoczyna się słowami Jana Chrzciciela, który mówiąc o panowaniu grzechu wskazuje Baranka Bożego biorącego grzech na siebie i uwalniającego tym samym człowieka od grzechu i jego konsekwencji. Lecz potrzebny jest cały szlak Ewangelii, aby ludzie przyjęli do wiadomości, ze wzruszeniem, które przenika ich od stóp do głów, jak bardzo Bóg ich kocha. Potrzeba całych stron Ewangelii aby zrozumieć dar - Jezusa Chrystusa - którym Bóg Ojciec obdarza nas na znak swej szalonej miłości do nas. I tylko poprzez ten dar schodzi ku nam i dotyka nas swoim życiem w godzinie śmierci, swoim światłem w godzinie nocy, a wtedy my, zadziwieni Jego miłością, przestajemy się bronić i ukazujemy się takimi jakimi jesteśmy, oddając Mu się bez reszty.
 
Trzeba uważać, aby nasza ewangelizacja nie zatrzymała się na ewangelizacji Jana Chrzciciela. Nie wystarczy ujawnić grzech, nie wystarczy go pokazać. Nie wystarczy postanowić przestać grzeszyć. I nie wystarczy też, aby nasze grzechy zostały przekreślone. To jeszcze nie jest akt religijny, kiedy człowiek doświadcza czystości, obmycia. Przebaczenie za grzechy jako akt należący tylko do Boga - bo jedynie Bóg przebacza - poznaje się po wzruszeniu skruchy ogarniającym całego człowieka i rozpalającym ten odruch, który z punktu widzenia języka teologicznego można nazwać "miłością". Przebaczenie grzechów skutkuje w człowieku miłością do Boga. Dlatego ewangelizacja, która pragnie prowadzić do wiary, do zapału wobec Chrystusa, sprawia, że ludzie miłują Boga ponad wszystko, zaś w Bogu miłują tą samą miłością wszystko to, co Bóg umiłował. Taka ewangelizacja zaczyna się w akcie wypływającym z Boga, i z Jego inicjatywy, i jako jedyna może wzniecić w człowieku miłość.
 
Kiedy już ewangelizacja jest właściwie ukierunkowana, czyli oparta na właściwym z teologicznego i duchowego punktu widzenia fundamencie, wszelkie nauki mogą ją wspomagać. Nie chodzi tu o wykluczenie którejkolwiek z nich, lecz o ustalenie prawidłowej hierarchii, tak, aby nie mylić poziomów, na których mogą one działać i pomagać. 

Zobacz także
Piotr Słabek
Jest wiele dróg ufności Bogu, bo każdy z nas jest inny, nazwany przez Boga jego własnym imieniem. Każdy z nas musi więc odkryć swoją drogę ufności. Będzie to droga tylko dla niego. Droga uwzględniająca to, kim był, kim jest, kim chce być i w jakich warunkach żyje.
 
Michał Wojciechowski
O świętości Pismo Święte mówi bardzo często, więcej niż tysiąc razy. Zaczyna od świętości samego Boga. Natomiast gdy mówi o świętości świątyni, ofiar, czynności kultowych i osób, Biblia pokazuje ich bliskość do Boga, uświęcenie Jego obecnością, konsekrację i wyniesienie. Komentujący ten temat często twierdzą, że istotą tej świętości Bożej jest inność i oddzielenie względem świata. Nie jest to jednak trafne.  
 
ks. Krzysztof Rzepka
Błogosławieństwa są obietnicą wyrwania ich z tych udręk, ale w pierwszej kolejności są spojrzeniem na tych, którzy, uwierzywszy Zbawicielowi, stali się podobni do Niego i różni od świata. Wsłuchanie się w Błogosławieństwa w taki właśnie sposób sprawia, że stają się one logiczne i dość oczywiste: dla Boga ci, którzy uwierzyli Jego Słowu, którzy stali się przed Nim ubodzy, których smuci zło i niesprawiedliwość, którzy są miłosierni i czystego serca – są błogosławieni. 
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS