logo
Czwartek, 28 marca 2024 r.
imieniny:
Anieli, Kasrota, Soni, Guntrama, Aleksandra, Jana – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
ks. Mirosław Tykfer
Nie idźcie drogą na skróty
Przewodnik Katolicki
 
fot. Nik Shuliahin | Unsplash (cc)


 

Z s. Ewą Hop, klaryską z klasztoru św. Andrzeja w Krakowie, o wskazówkach papieża Franciszka dotyczących życia kontemplacyjnego we współczesnym świecie, rozmawia ks. dr Mirosław Tykfer

 

Co dla was znaczy wyjście, do którego zachęca papież?

 

Franciszek raczej nie mówi, żebyśmy stąd wyszły na zewnątrz (śmiech). Gdy był w Krakowie, mogłyśmy wyjść. Niektóre z nas były na Błoniach albo w Łagiewnikach. Tylko że nam nie tak spieszno do wychodzenia, bo każde wyjście to tak naprawdę wejście w gąszcz wielu bodźców. To męczy, jeśli wziąć pod uwagę, że nasze zmysły są oczyszczone ascezą.

 

Ale wracając do Franciszka…


Dla mnie wyjście to bycie obecną w tych wszystkich sprawach, którymi żyje świat. Nie mogę zamknąć się sama z Panem Jezusem. Chodzi o to, żeby nie myśleć o sobie, ale o ludziach w świecie, o ich problemach. Nawet nie tylko o sprawach mojej rodziny i znajomych, ale np. o ludziach, którzy zginęli jakiś czas temu w katastrofie lotniczej. Dowiedziałam się też niedawno, że około piętnastu tysięcy dzieci walczy jak żołnierze w Sudanie. Oni wszyscy są w mojej modlitwie, a ja jestem duchowo przy nich. Są miliony ludzi, o których serca chcemy się zatroszczyć. Wielu z nich nigdy nie zobaczę, nie dotknę, ale jestem blisko nich.

Papież Franciszek wydał niedawno Konstytucję apostolską Vultum Dei quaerere o żeńskim życiu kontemplacyjnym. Z jednej strony mówi o wyjściu, a z drugiej przypomina o zatrzymaniu.

 

Ojciec Święty przypomina fundamenty życia w zakonach kontemplacyjnych. I tutaj nie ma nic nowego. Podczas dokładniejszej lektury zauważyłam jednak pewną nowość. Papież Franciszek przesuwa akcenty w stosunku do nauczania Jana Pawła II, chociażby w odniesieniu do Vita consecrata, i ujmuje te sprawy trochę inaczej niż Benedykt XVI. Przede wszystkim rezygnuje ze stwierdzenia, że życie zakonników jest doskonalszym sposobem realizacji Ewangelii. Dla niego nie ma czegoś takiego, jak „doskonalsze realizowanie Ewangelii” w tym, a nie innym stanie (zakonnym, małżeńskim). Wszyscy, według papieża, staramy się żyć Ewangelią – na miarę naszych sił.

A jak ujmowali to Jan Paweł II i Benedykt XVI?

 

W teologii średniowiecznej uważano życie zakonne za doskonalsze w stosunku do życia świeckiego. Na Soborze Watykańskim II sposób realizacji Ewangelii przez zakonników został tradycyjnie nazwany za pomocą łacińskiego wyrażenia: perfecta caritas (doskonała miłość). Podobne rozumienie pojawiało się w nauczaniu poprzednich papieży: chodziło wciąż o tzw. doskonalszą realizację Ewangelii. To znaczy, że osoby konsekrowane nie tylko starają się dążyć do miłości doskonałej, ale z racji swojego stanu realizują tę miłość lepiej niż inni, jakby miały lepsze warunku do jej osiągnięcia.

Co na to Franciszek?

 

Że nie ma czegoś takiego jak doskonalsza realizacja Ewangelii w jakimś stanie życia. Od pierwszego punktu tego dokumentu Franciszek pisze, że my, osoby konsekrowane, realizujemy to, co każdy człowiek dobrej woli nosi w sobie: poszukiwanie ostatecznego sensu, prawdy o życiu lub spotkania Boga. Tylko że my to odnaleźliśmy – w Jezusie Chrystusie.

To jest bardzo ładne.

 

Tak, tak! (śmiech)

Czy mogę się odsunąć od kraty, bo dostaję dziwnego oczopląsu? Jakoś dziwnie patrzy się z tej odległości…


To jest mądrość ludzi średniowiecza. Ta krata jest tak zrobiona, żeby można było mnie widzieć, a jednak z trudnością zapamiętać moją twarz (śmiech). Niech się ksiądz po prostu odsunie.

To dopiero ciekawe… Wracając jednak do tematu. Trudno zaprzeczyć, że siostry klauzurowe postanowiły dokonać ofiary z osobistego życia. Słowo „ofiara”, którą się podejmuje w stanie zakonnym, najbardziej odróżnia konsekrowanych od świeckich. Czy to odróżnienie od teraz znika?


Też się tym zdziwiłam. Ale moim zdaniem papież po prostu każe nam spokornieć. On drogę pokory proponuje wszystkim ludziom Kościoła i nas z tego nie wyłącza. Kościół jest wdzięczny duchownym i konsekrowanym, jesteśmy mu potrzebni, ale żadna nam chwała za to, jakiego dokonaliśmy wyboru. Rzeczywiście my odnaleźliśmy to, czego szuka wielu ludzi, odnaleźliśmy Jezusa, a On nam się daje. Nie chcę powiedzieć, że nam się narzuca, ale odkrywamy, że On nas pragnie, że bardzo chce, abyśmy na Jego obecność odpowiedzieli całym sercem. To jest droga do budowania komunii z Bogiem i to jest zarazem nagroda płynąca ze stanu życia, jaki wybraliśmy. Ofiara polega zaś na tym, że my dla tej komunii pozostawiliśmy wszystko. Tylko że my dobrze wiemy, że to nie była nasza decyzja, ale raczej uległość głosowi Boga. To on woła, to On chce tu z nami być, a więc dlaczego nam za to miałaby należeć się chwała? To jest powód nie do wywyższania się, ale do pokornej wdzięczności. Im mniej w nas pokory, tym gorzej dla nas.

A nie przychodzi Siostrze do głowy, że ci na zewnątrz mają jednak łatwiejsze życie?


Nie sądzę. Może czasami jest ono bardziej kolorowe, spontaniczne. Może bardziej wesołe. Ale życie każdego człowieka domaga się ukonkretnienia. Z wielu możliwości trzeba w końcu jakąś wybrać i zgodnie z nią żyć. Brak takiej decyzji prowadzi do wewnętrznego rozbicia. Młodzi ludzie, którzy przyjechali do Krakowa są bardzo radośni, ale przecież byli tutaj, aby odnaleźć siłę i odwagę do podjęcia życiowych wyborów i wytrwania w nich do końca. Słyszę o narastającym chaosie w Europie, ogromnej presji politycznej i ekonomicznej. Wielu tych młodych ludzi czekają bardzo trudne wybory. Ja natomiast już wybrałam i jest mi trochę łatwiej. Moim trudem jest wytrwać, pozostać wierną głosowi, który mnie wezwał do życia kontempacyjnego. Pokora, o której mówi Franciszek może mi w tym tylko pomóc.

Czy zatem wezwanie do doskonałej realizacji Ewangelii inaczej spełnia się w życiu sióstr klauzurowych, a inaczej świeckich?

 

Papież podkreśla, że stan naszego życia nie jest bardziej doskonałym wypełnianiem Ewangelii, ale raczej radykalnym wezwaniem do życia tym, co wypływa z naszego chrztu. Nasza świętość nie jest inna, nie jest „świętsza” od świętości świeckich. My, siostry kontemplacyjne, odkryłyśmy, że Jezus zaprosił nas do życia tutaj – w klauzurze. W ten sposób całe nasze życie jest do Jego dyspozycji. W Kościele są różne sposoby odpowiedzi na zaproszenia Boga, ale samo zaproszenie jest takie samo wobec każdego ochrzczonego: pokochać Boga i oddać mu własne życie. Każdy człowiek jest wezwany do poszukiwania Boga, którego pokochał. Powinien Go szukać coraz intensywniej. My, siostry, weszłyśmy w radykalną realizację tego poszukiwania przez profesję zakonną.

Papież mówi jednak, że wasze życie jest jak proroctwo.

 

Od ogłoszenia Roku Życia Konsekrowanego (21 lis 2014 – 2 lut 2016) zastanawiam się, w jakim kontekście on to mówi. Doszłam do wniosku, że można to rozumieć dwojako. Nasze prorokowanie spełnia się przez to, że my wybierając czystość, ubóstwo i posłuszeństwo tak, jak żył nimi Chrystus, już wchodzimy w tę rzeczywistość, którą w pełni odkryjemy dopiero po śmierci. Wchodzimy w głęboki kontakt z Bogiem, którego spotkamy w niebie „twarzą w twarz”. Żyjąc nie tym, co doczesne, ale tym co Boże – Chrystusowe – czynimy Boga bardziej obecnym w tym świecie. A więc w jakimś sensie w naszym życiu można już teraz zobaczyć przyszłość, skosztować nieba. To jest bycie prorokiem, zwiastunem rzeczy przyszłych. Ale jest też inna strona bycie prorokiem. Stary Testament opisuje konfrontację proroka Eliasza z grupą 450 proroków Baala. Czasami także my jesteśmy postawieni w konfrontacji z wielką ilością informacji ze świata, które proponują różne idee i pomysły na życie. W takie sytuacji jesteśmy – jako ochrzczeni i konsekrowani – wezwani do wytrwania w prawdzie Bożej, do bycia prorokiem w świecie, który o Bogu zapomniał. Materializm, relatywizm, swoboda obyczajów, pokusa zysku ekonomicznego, to wszystko musi w naszym życiu skonfrontować się z wartością najwyższą, jaką jest słowo Boże. Jemu musimy pozostać wierni. To jest też bycie prorokiem dzisiaj.

Może o tym trochę zapomnieliśmy. Może wy też?

 

Mentalność świata wkrada się też do zakonów. Aby pozostać prorokiem, nie możemy ulec tej presji.

A czym to wkradanie się świata do zakonów się objawia?

 

Chociażby niebezpieczeństwem związanym z lepszymi warunkami życia. Łatwo dzisiaj ulec pokusie życia tym, co doczesne. Pozwolić, aby tysiące reklam rozbudzały moje osobiste głody i aspiracje.

To prawda, dokument stawia na pierwszym miejscu słuchanie słowa Bożego.

 

Papież stawia nam w ten sposób poprzeczkę wysoko. W dokumencie pojawiają się bardzo często cytaty z Benedykta XVI, który podkreślał centralną rolę słowa Bożego w życiu chrześcijanina. Obaj papieże – ale także Jan Paweł II w dokumencie Novo millennio ineunte – chcą, abyśmy przybliżyli się do Jezusa, jakiego znamy z kart Ewangelii, czyli Jezusa opisanego w swoim ziemskim życiu. Nie chodzi więc o spotkanie z ideą, ale żywym Chrystusem. Chodzi o takie spotkanie, jak je przeżywali ludzie żyjący w czasie Jego ziemskiego życia w Palestynie. Takiemu Bogu można zaufać, pokochać Go, żyć dla Niego.

Papież wspomina także o oglądaniu oblicza Boga i słuchaniu Jego głosu. To są jednak metafory, które trudno jest zrozumieć, bo przecież Boga ani nie widać, ani nie słychać.

 

„Oglądanie” Boga i „słuchanie” Go jest możliwe w sposób intensywny przez kontemplację, w której chodzi właśnie o to, żebyśmy umieli oczyścić nasz wzrok i słuch. Można na Jezusa patrzeć czysto dewocyjnie, czyli wciąż widzieć Go tak jak ja Go rozumiem. Tylko że wtedy nie spotykam żywego Chrystusa, ale wciąż żyję iluzją moich wyobrażeń. Można być bardzo pobożnym i wciąż nie widzieć Boga prawdziwego. Chodzi natomiast o to, żeby rozważając słowo Boże wciąż pytać siebie, kim jest Bóg, czego pragnie ode mnie. Takie rozważanie słowa Bożego prowadzi do poznania Boga sercem, a wówczas Bóg uzdrawia nasz wzrok i leczy słuch. Dzięki kontemplacji możemy inaczej patrzeć na świat, na ludzi, na siebie.

Czy kontemplacja to tylko „patrzenie” i „słuchanie”? Nie ma nic wspólnego z codziennym życiem?

 

Nikt Boga nie może widzieć dosłownie, ale sercem może wchodzić w życie Trójcy Świętej. To jest kontemplacja, która oczyszcza wzrok, bo tylko Duch Święty doprowadza nas do całej prawdy. „Nikt nie zna Ojca, tylko Syn i ci, którym Syn zechce objawić” – nauczał Jezus. Dlatego chce On objawić nam Ojca – przez posłanie nam Ducha Świętego. Kiedy człowiek otwiera się na Ducha Świętego, zaczyna widzieć Boga sercem i niejako sercem Go słyszeć. Kolejnym krokiem jest to, że ten, kto doświadczył kontemplacji, mówi o tym, co „zobaczył” i to, co „usłyszał”. Dzieli się tym, co dzięki Bogu stało się bogactwem jego wnętrza. I wtedy naprawdę możemy światu powiedzieć coś ważnego. To też jest swego rodzaju proroctwo.

Coś ważnego – czyli co? I jak o tym mówić?

 

Zbyt dużo jest w naszych zakonnych tradycjach nagromadzonych przeróżnych form pobożności. Jest tak dlatego, że przez wieki nie trzeba było niczego wyjaśniać. Kultura, w której żyliśmy, cała była katolicka. Dzisiaj, aby światu wyjaśnić prawdy wiary, trzeba je najpierw samemu dobrze zrozumieć, przetrawić, pogłębić. Nie wystarczy tylko zachęcać do pobożnych praktyk. Papież Franciszek nieustannie nam powtarza, że mamy dzielić się doświadczeniem tego, co przeżywamy. Tylko doświadczenie kontaktu z żywym Bogiem pozwala nam komunikować światu to, co w chrześcijaństwie jest najważniejsze: nie kodeks praw i zwyczajów, ale żywego Chrystusa.

Zwróciłem uwagę, że Siostra mówi częściej o życiu kontemplacyjnym, a nie klauzurowym.

 

Papież w ogóle nie używa sformułowania „siostry klauzurowe”. Nie określa nas zamknięcie. Nie jest naszą tożsamością fakt, że nie wychodzimy na zewnątrz. To, co nas określa to kontemplacja, spotkanie z Bogiem. W 99 proc. papież mówi o ludziach kontemplacji, a nie klauzurowych.

Czym więc jest kontemplacja?

 

Człowiek zawsze tęskni i szuka czegoś ostatecznego, absolutnego. Tego, co jest wieczne i nieskończone, co przyciągnie nas ku sobie i nada poczucie bezpieczeństwa, stabilności, trwania. Wielu ludzi w ten sposób dochodzi do głębokiej religijności, a nawet kontemplacji. Ale to za mało, żeby powiedzieć, że samo przyciąganie serca ku nieznanemu absolutowi to już kontemplacja chrześcijańska. Wiara chrześcijan nie kieruje serca człowieka ku jakiejś nieznanej doskonałości, ale ku Bogu w Jezusie Chrystusie. A to jest darem Ducha Świętego. Mówiąc więc językiem chrześcijaństwa, kontemplacja to doświadczenie miłości Boga, które jest darem Ducha Świętego.
Kontemplacja nie jest więc czymś abstrakcyjnym, operacją umysłową. To nie jest tak, że klęknę lub usiądę i coś sobie tylko pomyślę. Można niestety modlić się tylko umysłem i wciąż pozostawać we własnych sprawach, ideach i je rozważać, ale nie poruszy to serca, nie da impulsu nadziei. Św. Bonawentura, franciszkański teolog z XIII wieku, uczył, że nie można poznać tego, czego się nie kocha. Dlatego kontemplacja jest poznaniem Boga przez miłość, jest doświadczeniem tej miłości. I odpowiadaniem Bogu na nią przez duchową postawę, przez codzienne życie.

To tak, jakby to było potrzebne nie tylko wam, ale też Bogu.

 

Przez dar kontemplacji jednoczymy się z Bogiem, On bez nas chyba byłby smutniejszy (śmiech).

Franciszka uważa się za człowieka czynu, a nie kontemplacji. Czy ten papież naprawdę może powiedzieć coś ważnego na ten temat?

 

Trzeba pamiętać, że Franciszek jest jezuitą, a więc praktykuje zawołanie: kontemplowanie w działaniu. On na pewno jest kontemplatykiem, bo swoją postawą wciąż pokazuje i wciąż mówi do Kościoła coś, co wymaga przemyślenia. To nie jest zwykłe powtarzanie tradycji, on nas prowadzi dalej. Może dlatego rodzi się wokół niego wiele pytań.

Jakich?

 

Franciszek przynosi inny sposób rozumienia świata. Może jest to wynik także jego argentyńskiego wychowania. Jego służba w Kościele jest dość zagadkowa dla Kościoła w Europie, ale nie jest niepokojąca. Czasami możemy zwalniać się z odpowiedzi, mówiąc: „nie rozumiem”. Trzeba poczuć się wezwanym przez jego sposób myślenia, aby odkrywać nowe drogi dla Kościoła. Ponadto Franciszek będąc jezuitą, co słychać w jego wypowiedziach, ma wiele spraw precyzyjnie przemyślanych. To się objawia przede wszystkim przez bardzo ściśle określoną hierarchię wartości. Papież formuje nas w ten sposób, abyśmy potrafili odróżnić rzeczy drugorzędne i zająć się tymi, które są teraz najważniejsze. Nie można go traktować jak osoby, która ma własne opinie, ale jak człowieka, którego Bóg postawił Kościołowi, aby ten nie zatrzymał się w drodze.

Co jest drugorzędne?

 

Prestiż. To nie ma dla niego żadnego znaczenia. My siostry też możemy myśleć o sobie z wyższością. Papież wzywa nas do tego, żeby nie szukać prestiżu społecznego. Każe nam tę kategorię zupełnie odsunąć, a całą energię poświęcić spotkaniu z człowiekiem. To jest forma pokochania tego człowieka. Nie ma znaczenia, co on o mnie pomyśli, co z tego spotkania będę miał.

A co jest najważniejsze?

 

Papież stawia nam kilka ikon życia kontemplacyjnego. Pierwszą jest Maryja, która słucha, nosi Słowo, stara się je zrozumieć. Są też apostołowie Piotr i Andrzej, którzy czują się zachęceni przez Jezusa, żeby iść i zobaczyć. Albo Maria Magdalena, która poszła do grobu i zobaczyła. Zdziwiło mnie jednak, że papież w nowy sposób pokazuje ikonę Chrystusa. Oczywiście Chrystus jest zawsze wzorem dla zakonnika, to „klasyka”. Pokazywano nam jednak przede wszystkim Jezusa jako nauczyciela, zbawiciela, a nawet sługę. To, co łączy te tytuły to Jego misja wobec ludu. To było zawsze podkreślane. Franciszek pokazuje natomiast Chrystusa jako pierwszego kontemplatyka, czyli tego, który zwraca się do Ojca. Zupełnie niedawno spotkałam się z takim rozumieniem adoracji, które pokazuje mi Chrystusa z Getsemani, gdy wypowiada swoją modlitwę przed Ojcem (J 17). To znaczy, że adoracja nie dokonuje się między mną a Chrystusem, ale między mną a Bogiem Ojcem, a pośrednikiem jest Jezus, który mnie do Ojca prowadzi, wstawia się za mną. Adoracja to współuczestniczenie z Chrystusem w modlitwie do Ojca, w jego miłości i uległości wobec Ojca. Ja ze swojej strony mam być z kolei takim pośrednikiem wobec tych, którzy proszą mnie o modlitwę. Papież nie chce, abyśmy od razu utożsamiali się z apostolatem Jezusa wobec ludzi, ale najpierw utożsamili się z Nim w postawie uniżenia wobec Ojca. Arcykapłaństwo Jezusa to stawanie przed tronem Boga. Tak czytamy o tym w Liście do Hebrajczyków (Hbr 5-9). Nasz udział w kapłaństwie Jezusa to najpierw stawanie z Nim przed Ojcem w niebie. To wszystko muszę jeszcze mocno przemyśleć.

Co jeszcze uważa siostra za priorytet papieskiego przesłania?

 

Papież przewartościowuje też życie braterskie. Dzisiaj stawiamy bardzo na formację psychologiczną, na dojrzałość w relacjach z innymi, którzy ze mną tworzą wspólnotę. Papież podkreśla jednak, że dopiero, gdy wspólnota zbuduje coś na bazie wiary (co określa się w języku chrześcijańskim słowem koinonia), może dać swoim członkom prawdziwe poczucie przynależności. Wszystko ze względu na Chrystusa. Dopiero taka przynależność daje prawdziwe wsparcie, daje możliwość przekazania poczucia przynależności emocjonalnej. Jeśli łączy nas coś duchowego, łatwiej jest nam coś wspólnie tworzyć. Nie może być jednak odwrotnie. Nie można zaczynać od dojrzałości psychicznej, żeby później wprowadzić w relacje między ludźmi Chrystusa. On musi być od początku, musi być pierwszy. Żadna grupa nie stanie się wspólnotą bez pierwszeństwa łaski.

Papież zaskakuje bardzo zdecydowanym podejściem do wymagań stawianych kandydatom do życia kontemplacyjnego.

 

Papież zaostrza wymogi wobec kandydatów do wspólnot kontemplacyjnych. W Europie Zachodniej te wspólnoty wymierają i zapewne rodzi się pokusa, aby zmniejszać wymagania. To byłby jednak rodzaj pewnej laicyzacji w życiu zakonnym. Papież podkreśla, że nawet gdyby jakiś klasztor musiał przestać istnieć w jakimś miejscu, to lepiej, żeby tak się stało, niż żeby życie konsekrowane nasiąkło „duchowością światową”, czyli obniżyło wymagania duchowe. Nie można za każdą cenę walczyć o utrzymanie danego klasztoru. Może w jakimś miejscu dobiegła końca służba konkretnej wspólnoty i trzeba się na to zgodzić. Kongregacja zajmująca się życiem zakonnym będzie interweniować tam, gdzie wspólnota będzie odchodzić od tak wyznaczonych priorytetów. Papież ostrzega przed szukaniem powołań tylko po to, żeby zwiększyć ich liczbę. Takie postawienie spraw oczyszcza nasze intencje. Franciszek przypomniał nam, po co tu jesteśmy i dla kogo żyjemy.

 

Rozmawiał ks. dr Mirosław Tykfer

Przewodnik Katolicki 34/2016

 
Zobacz także
ks. Grzegorz Ryś, Sławomir Rusin
Goethe powiedział kiedyś: „Europa zrodziła się w pielgrzymce, a jej ojczystym językiem jest chrześcijaństwo". O ile z drugą częścią tego zdania dość łatwo się zgodzić - przecież mówimy językiem kultury, w której się wychowujemy - o tyle co do pierwszej można mieć pewne wątpliwości...
 
Maciej Klimasiński
Badanie to nieodzowny element pracy lekarza. Kiedy osłuchuję pacjentów, zastanawiam się nieraz, dlaczego jestem akurat po tej stronie stetoskopu. Wierzę, że takie powołanie dał mi Bóg, a kluczem do jego właściwego wypełniania jest traktowanie każdego tak, jakby był samym Jezusem Chrystusem. Niektórzy pacjenci mają tak wiele chorób, że można by je sprawiedliwie rozdzielić na kilkoro ludzi i każdy z nich czułby się zmiażdżony. Mam ochotę uklęknąć przed takimi osobami. 
 
Jacek Poznański SJ

Niepewności osłabiają naszą umiejętność oddania się Bogu pełniej i z radością. Dlatego nie można pozostawić ich samym sobie. Tak, powątpiewanie jest często bardzo szczere. Ale można czasem odnieść wrażenie, że tak naprawdę dobrze nam z wątpliwościami, bo stanowią obronę naszego egoizmu, stanowią wymówkę dla braku zaangażowania. I nieraz na wpółświadomie sami przyczyniamy się do ich rozrostu. Wierzący potrafią latami żyć ze swoimi trudnościami i nic z nimi nie robić. Czasami traktują je jako grzech; często dryfują w kierunku faktycznej niewiary.

 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS