logo
Czwartek, 25 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Jarosława, Marka, Wiki – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Monika Białkowska, ks. Henryk Seweryniak
Jałmużna - dawać?
Przewodnik Katolicki
 


ks. Henryk Seweryniak: Pamiętasz jeszcze, co papież mówił na początek Wielkiego Postu [w 2018 roku]?

 

Monika Białkowska: Znów będzie Ksiądz cytował?

H.S.: Będę. Ale posłuchaj, bo warto. „Praktykowanie jałmużny uwalnia nas od chciwości i pomaga odkryć, że drugi człowiek jest naszym bratem. To, co mam, nigdy nie jest tylko moje. (…) Bardzo bym chciał, abyśmy jako chrześcijanie brali przykład z apostołów i widzieli w możliwości dzielenia się z innymi naszymi dobrami konkretne świadectwo komunii, jaką żyjemy w Kościele. Odnośnie do tego posłużę się napomnieniem św. Pawła, który zachęcał Koryntian do zbiórki na rzecz wspólnoty w Jerozolimie. „To przyniesie pożytek wam”. (…) Jak bardzo bym chciał, żebyśmy również w codziennych relacjach, za każdym razem, kiedy brat prosi nas o pomoc, pomyśleli, że jest to wezwanie Bożej Opatrzności!”

M.B.: Papież nie zastanawia się tu wyłącznie nad jałmużną jako praktyczną formą pomocy – pokazuje niejako jeden jej aspekt, dyspozycję serca człowieka, który pomaga. To ważne, a czasem to chyba gubimy, i dlatego warto o tym rozmawiać! Niby wszyscy jesteśmy za dawaniem jałmużny, a jednocześnie najszybciej rozgrzeszamy się właśnie z jej braku. I mamy dziesiątki argumentów: ten to narkoman, ten przepije, tu powinno się wspierać instytucjonalnie, tu już przecież komuś innemu pomogłem, a w zasadzie to sam mam za mało. W efekcie większość nie daje nikomu nic, a wszyscy chodzimy zadowoleni z siebie.

H.S.: Ale wróćmy do Jezusa. On mówi: „Kiedy dajesz, niech nie wie twoja lewa ręka, co czyni prawa”. Pomijam już to, że mówi o pewnej dyskrecji czy bezinteresowności – ale samo dawanie zakłada jako pewną oczywistość!

M.B.: Nie wiem, czy owa oczywistość jałmużny wśród pierwszych chrześcijan nie wynikała z większego poczucia wspólnoty? Tej komunii, której oczekuje od nas Franciszek? Autentycznej miłości do człowieka, zauważenia go jako kogoś konkretnego, a nie teoretycznego „potrzebującego”? Dziś przecież też w duszpasterstwach czy nawet grupach zawodowych, gdy ktoś potrzebuje wsparcia, ruszamy na pomoc. A w Kościele czy w społeczeństwie to poczucie wspólnoty straciliśmy, przestaliśmy się czuć odpowiedzialni za siebie.

H.S.: Ale we wspólnocie daleko jednak od pomocy bezinteresownej. Bo wiemy i liczymy na to, że jeśli teraz komuś pomogę, to on pomoże mnie.

M.B.: Ja bym nie przesadzała. Nie pomagamy dlatego, że liczymy na wzajemność. Zresztą Tadeusz Żychiewicz przekonywał, że prawdziwa bezinteresowność w ogóle nie istnieje. Człowiek zawsze na coś liczy – nawet jeśli to jest „tylko” dobre samopoczucie z powodu bycia dobrym albo nagroda w niebie. Więc „interes” jest zawsze.

H.S.: Pamiętam, jak kiedyś po wsiach chodzili żebracy. I wtedy każdy poczuwał się do obowiązku, żeby mu pomóc. I było wiadomo, że on sobie zaraz pójdzie i może wróci za rok, a może już nigdy nie wróci. Przychodził do nas taki, który grał na skrzypcach i trzeba mu było dać dwa jajka albo dwa złote. Drugie takie zjawisko, które pamiętam i w którym nie było żadnej interesowności, to była pomoc pogorzelcom. Istnieje jeszcze dziś takie słowo?

M.B.: Istnieje. I świetnie działa na wrażliwość ludzi. Pogorzelcom nadal nikt nie odmawia pomocy.

H.S.: Ciekawe dlaczego? Ludzie myślą, że ich też to może spotkać?

M.B.: Nie sądzę. My się dzisiaj boimy być oszukani, wykorzystani. Boimy się, że ktoś się wzbogaci naszym kosztem. W przypadku pogorzelców, zwłaszcza w małym środowisku, nikt nie ma wątpliwości, że stracili wszystko i potrzebują pomocy. Nieszczęście jest tak ewidentne, że bardziej już być nie może.

H.S.: Dawniej na wioskach był zwyczaj, że jechali pogorzelcy wozem i zbierali od ludzi snopy zboża. I dostawali te snopy pełne ziaren pszenicy. Niemożliwością było, żeby im nie dać, dzieciaki biegły przed tym wozem i zapowiadały: „Pogorzelce jadą!”. Dlaczego tak łatwo się usprawiedliwiamy z tego, że nie pomagamy?

M.B.: Bo przesunęliśmy akcent w jałmużnie. Zamiast mówić o pożytku dla tego, kto daje, zastanawiamy się tylko nad pożytkiem tego, kto dostaje. I sprawdzamy: potrzebuje? Nie potrzebuje? A Franciszek przypomina słowa św. Pawła: „To użyteczne dla was!”. Nawet jeśli komuś dasz 5 zł, które on przepije, to ty i tak przerosłeś swój egoizm. Nie chodzi o to, żebyś się pozbył pieniędzy, ale chodzi o to, żebyś się pozbywał swojego egoizmu. I nie do ciebie należy kombinowanie, co się dalej z tymi pieniędzmi stanie. Trochę jak u Koheleta, który cudnie pisał: „Rzucaj swój chleb na wody płynące”. Rzucaj – i nie licz!

H.S.: Mieliśmy profesora w seminarium, który przeszedł przez obóz koncentracyjny w Dachau, przez pseudomedyczne eksperymenty, które tam robiono… On bardzo nas uczulał na to, żebyśmy jako księża starali się tak komuś pomagać systematycznie, na przykład żeby ten ktoś mógł się wykształcić. Chodziło mu o to, żebyśmy nałożyli w tym sobie wręcz pewną systemowość. Jeden z moich kolegów, profesorów, być może pomny na te słowa, odkłada pieniądze, zarobione na uczelni, a także te, które otrzymuje od księży z okazji rozmaitych posług, na stworzony przez siebie fundusz. I funduje z niego kilka stypendiów dla młodzieży z ogólniaka, do którego niegdyś sam chodził; na konserwację starodruków z naszej biblioteki, na coś tam jeszcze. Przecież to świetnie zorganizowana jałmużna!

M.B.: Czyli chodzi o to, żeby jałmużny nie zostawiać przypadkowości? „Poprosili mnie, to dam, a jak nikt nie poprosi, to trudno. Mam szczęście i nikt nie może mi nic zarzucić!”?

H.S.: To chyba jest ważne, jeśli mówimy o jałmużnie jako dyspozycji serca. Ale mnie jeszcze inspiruje jeszcze jedna rzecz. Czytałem ostatnio książkę, której autor analizuje deklaracje Światowej Rady Kościołów. Okazuje się, że Rada doskonale diagnozuje sytuację współczesnego świata zorientowanego na to, by człowiek był homo economicus: nastawionym albo na największy zysk, albo na największą konsumpcję. To się potem przeradza w wyzysk. Światowa Rada Kościołów mocno ten typ świata krytykuje. Mówi, że potrzebna jest nowa ekonomia, którą nazywa ekonomią afirmacji życia. Że potrzebna jest duchowość, która ma polegać na tym, że zadowalam się prostym stylem życia, że nie wchodzę w ten mechanizm konsumpcji, że nie marginalizuję nikogo. Że chcę zostawić świat z takimi zasobami, z jakimi go zastałem. Żeby o jakości życia człowieka w danym kraju nie mówić tylko wskaźnikiem PKB, ale też pytać choćby o wzrost kultury. To też chyba mieści się w pojęciu bycia człowiekiem jałmużny

M.B.: Byle myślenie o tym, jaki powinien być świat, nie zwolniło mnie z odpowiedzialności za to, co muszę zrobić ja: tu i teraz, wobec konkretnego człowieka.

H.S.: Byle nie zwolniło.

Rozmawiali: ks. prof. Henryk Seweryniak, dr Monika Białkowska

Przewodnik Katolicki 10/2018