DRUKUJ
 
Przemysław Radzyński
Dbaj o relację z Jezusem
eSPe
 


„Nie martw się, jeżeli nie radzisz sobie ze swoim powołaniem, nie przejmuj się nim, powołanie nie jest najważniejsze. Najważniejsza jest twoja relacja z Jezusem. O nią dbaj, a Jezus zatroszczy się o ciebie i nie pozwoli, żeby coś złego stało się z twoim powołaniem” – mówi Łukasz Sośniak SJ w rozmowie z Przemysławem Radzyńskim.
 
Kiedy Brat słyszy „świętość”, to co myśli? 

Myślę o niesamowitej dobroci Boga, który obdarza nas każdego dnia wszystkim czego potrzebujemy. Tylko On jest Święty, świętość jest Jego darem i życiem z Nim każdego dnia mimo naszych grzechów i upadków. Na pewno świętość nie równa się doskonałości, to nie jest brak grzechu. Gdyby tak było, bylibyśmy na przegranej pozycji, bo każdy z nas grzeszy i to często. Najwięksi święci spowiadali się regularnie, wiedzieli, że są grzesznikami, że tylko Bóg jest doskonały i tylko On sam jest źródłem świętości.
 
Jak w swoim życiu realizuje Brat powołanie do świętości? 
 
Mam taki specjalny sposób, który bardzo mi pomaga. Ponieważ często grzeszę, to staram się, żeby te momenty odejścia od Boga były paradoksalnie… zbliżaniem się do Niego. Na czym to polega? Kiedy grzeszę, to odruchowo uciekam od Boga, próbuję się ukryć, zupełnie jak pierwsi rodzice w raju. Staram się zauważać te momenty i zapobiegać takiemu ucieczkowemu odruchowi, właśnie w takich chwilach modlić się, rozmawiać z Jezusem, oddawać Mu siebie. Wierzę, że to pozwala Bogu działać, daje szanse na uzdrowienie i pogłębia naszą relację. Mówię Mu wtedy: Panie Jezu, zobacz co ja wyprawiam, tak się cieszę, że jesteś ze mną, że zawsze przebaczasz, że kochasz mnie bezwarunkowo, inaczej już by było po mnie.
 
Jacy święci fascynowali Brata w młodości i dlaczego? 
To był św. Franciszek z Asyżu, a potem jego współbrat, Ojciec Pio. Fascynowała mnie ich wiara i radykalizm pójścia za Jezusem, emanujące z nich szczęście i pokój, bliskość relacji z Mistrzem, stan zakochania w Bogu, który było widać w nich na każdym kroku, w każdym słowie i geście. Chciałem być jak oni i próbowałem się do nich upodobnić często w bardzo zabawny sposób, np. naśladowałem Ojca Pio w modlitwie na chórze, chociaż w tym samym czasie cały kościół był pusty i można było bez problemu usiąść w ławkach na dole… To było bardzo niedojrzałe, ale – patrząc z perspektywy czasu – niewinne i normalne zachowanie. Przecież św. Ignacy, założyciel mojego zakonu, na początku swojej drogi, również próbował naśladować św. Franciszka i św. Dominika. Sam opisuje epizod, kiedy oddaje swoje szaty ubogiemu, zupełnie jak biedaczyna z Asyżu. Wydawało mu się, że świętość polega na wykonywaniu konkretnych czynów, zdobywaniu sprawności, jak w harcerstwie. Dopiero z czasem dojrzewał, Bóg prowadził go ku sobie, ku głębi duchowości. Niedawno przygotowywałem rekolekcje na podstawie listów Ojca Pio do jednej ze swoich córek duchowych i zrozumiałem, jak bardzo zmieniło się od młodości moje postrzeganie tego świętego, ile z głębi jego duchowości wcześniej przegapiłem, koncentrując się na zewnętrznym zachowaniu zakonnika i cudownych wydarzeniach, które towarzyszyły jego życiu. 
 
W czasie Światowych Dni Młodzieży w Krakowie, gdy usłyszał Brat słowa papieża Franciszka o konieczności zejścia z kanapy i ubrania wyczynowych butów, od razu skojarzył je z historią św. Stanisława Kostki. Skąd to skojarzenie? 
 
Dlatego, że Stanisław Kostka nie czekał na „pomyślne wiatry”, na lepsze warunki, dogodny moment, ale kiedy tylko odkrył swoje powołanie, natychmiast ruszył żeby je realizować. Miłość przeprowadziła go przez wszystkie trudności, przez całą Europę. Ja przez wiele lat zmagałem się ze swoim powołaniem, bałem się ruszyć z kanapy, wolałem ciepłe kapcie i wygodne gniazdko… Dlatego imponuje mi ten młody człowiek, który wiedział czego chce w wieku, w którym ja nawet nie zacząłem o tym myśleć. Mój kolega, raper Arkadio, jeździ po Polsce z programem dla młodzieży „Rób to co kochasz”. To program oparty na duchowości ignacjańskiej. Staram się go wspierać poprzez media na ile mogę, bo uważam, że to niesamowicie potrzebne – budzić serce u młodych ludzi, żeby za nim poszli, a nie skupiali się na drobnych przyjemnościach, które nie dają spełnienia i szczęścia. 
 
Mówi Brat, że ujmuje go połączenie w św. Stanisławie Kostce młodzieńczego zapału z męską dojrzałością. To z pewnością istotne cechy pomocne w realizowaniu swojego życiowego powołania i to bez względu na wiek. W jaki sposób je w sobie pielęgnować? 
 
Fajnie byłoby wciąż dojrzewać, jak to mówi Ewangelia „wzrastać w mądrości u Boga i u ludzi”, a jednocześnie zachować młode serce, pełne zapału i radości, nie dać się zgorzknieniu, narzekaniu, nie pozwolić sobie na „skleryczenie” i stetryczenie. Czasem mam wrażenie, że to niemożliwe, żeby tak żyć, ale mam we wspólnocie starszego współbrata, ojca Władysława, który jest właśnie takim człowiekiem. Mimo swoich prawie 90 lat wciąż ma młode serce, mnóstwo energii i radości, dużo pracuje i spędza czas z młodymi współbraćmi. A wcale nie miał łatwego życia, w ciągu wielu lat doświadczył wielu ciosów i niepowodzeń. Kiedy go czasem pytam, jak sobie radzi z trudnościami, odpowiada: siedzę w kaplicy, czasem w nocy, czasem kilka godzin, aż Jezus da mi pokój serca… No i to jest odpowiedź na pytanie. Przychodzić do Jezusa, prosić Go, bym umiał przebaczać. 
 
Kiedy Stanisław wybiera życie zakonne dostaje cios w samo serce – list, w którym ojciec pisze, że się go wstydzi, że jest ujmą dla całej rodziny Kostków. Stanisław nie odpowiada od razu, czeka aż opadną emocje. Wtedy odpisuje to, co jest najgłębiej w jego sercu, że właśnie spełnia marzenie swojego życia. Skąd w tak młodym człowieku taka determinacja i odwaga? 
 
Byłem w szoku kiedy przeczytałem w biografii Kostki, w książce Szymona Żyśko, o tym wydarzeniu. Najbardziej zatkało mnie, gdy dotarła do mnie ta jego powściągliwość, to że poczekał, że nie zadziałał impulsywnie. Myślę, że poszedł z tym zranionym sercem do innego zranionego Serca, do Jezusa i to Jezus powiedział mu: nie odbijaj piłeczki, nie warto, lepiej wyraź swoje serce, opisz swoją miłość. Papież Franciszek mówi o zapachu owiec, a dla mnie tutaj czuć zapach Pasterza… Do takiej postawy może uzdolnić człowieka tylko Jezus.
 
Brat spotkał podobne trudności na drodze swojego powołania? 
Moi rodzice nigdy nie byli przeciwni mojemu powołaniu, to ja byłem mu przeciwny, ja byłem dla siebie jak ojciec Stasia Kostki, który widział trudności, obiekcje, bał się straty kariery i życia, konfrontacji z innymi ludźmi. Rekolekcje ignacjańskie dały mi ten dystans, który zachował Stanisław zanim odpowiedział swojemu ojcu. Pozwoliły mi udzielić odpowiedzi własnemu sercu, odnaleźć pragnienia, które tkwiły na jego dnie.
 
Jak sobie z tym radzić? 
 
Nie martw się, jeżeli nie radzisz sobie ze swoim powołaniem, nie przejmuj się nim, powołanie nie jest najważniejsze. Brzmi zaskakująco? Ale tak właśnie jest! Najważniejsza jest twoja relacja z Jezusem. O nią dbaj, a Jezus zatroszczy się o ciebie i nie pozwoli, żeby coś złego stało się z twoim powołaniem. Tego jestem pewien. Wystarczy że wróciłem do Jezusa, a On natychmiast poprowadził mnie w stronę mojego serca.
 
W jakich okolicznościach Brat zdecydował się realizować swoje powołanie do świętości w zakonie? 
Podczas rekolekcji ignacjańskich. Co roku do głowy przychodziło mi, żeby pojechać na rekolekcje w milczeniu i co roku się na nie zapisywałem, ale kiedy zbliżał się termin zaraz wysyłałem maila, że nie mogę, nie mam czasu, zarobiony jestem… Zwyczajnie miałem boja i czułem, że jeśli pojadę, to będę musiał podjąć jakąś decyzję, bałem się, że będzie mnie to sporo kosztowało. 
 
Jak w ogóle odkrył Brat swoje powołanie?
 
Swoje powołanie odkryłem mając… dziewięć lat. Po lekcjach siostra Antonella, nasza cudowna katechetka, zaprowadziła nas do kościoła i tych, którzy zadeklarowali, że chcą być ministrantami przedstawiła księdzu. Pamiętam, że kiedy ksiądz Piotr opowiadał o tym, czym jest ministrantura, moi koledzy nudzili się potwornie, ziewali i kręcili się w ławce. Kompletnie ich nie rozumiałem, mi odbiło na punkcie kościoła, zakrystii, mszy św. Mogłem tam przebywać całymi dniami. Kiedy patrzyłem na księdza przy ołtarzu, odprawiającego mszę, wiedziałem, że chcę tam się znaleźć, chcę to robić. To było bardzo dziecinne, ale jak miałem przeżywać powołanie w wieku dziewięciu lat? Bo że Bóg mnie wzywał, nigdy nie miałem od tamtej pory wątpliwości. To, że nie odważyłem się go realizować przez następnych dwadzieścia pięć lat, to już inna historia…
 
Kto i co w tym procesie było pomocne?
Przełomowe były rekolekcje ignacjańskie, na które pojechałem jeszcze jako człowiek świecki. Bóg jasno dał mi do zrozumienia, że nie mogę być szczęśliwy, jeżeli nie pójdę za głosem serca, a On bardzo chciał, żebym był szczęśliwy i cały czas mi o sobie przypominał. Wiele lat temu ksiądz Remigiusz Lota podarował mi swoją książkę „Dzikus czy hipokryta” i na stronie tytułowej napisał dedykację, której nie zapomnę do końca życia: „na wszystko w życiu trzeba się odważyć”. Na tych rekolekcjach Jezus powiedział mi: „odważ się!”.
 
Jacy święci inspirują Brata w życiu zakonnym?

Pewnie każdy jezuita to powie, ale przede wszystkim Ignacy. On nie bał się wyzwań, nie bał się popełniać błędów. Opisuje w swojej autobiografii, jak dojrzewał do świętości, jakie głupoty robił zanim zrozumiał, że wciąż idzie za swoimi namiętnościami, chociaż próbuje naśladować świętych. Kiedy już był starszy, to z każdego jego słowa przebijała wdzięczność, wiedział, że wszystko otrzymał, że sam niczego nie wypracował, że tego zakonu, który założył i który na jego oczach się rozwijał, nie wyprodukował dzięki swoim zdolnościom. Dlatego w pierwszym punkcie rachunku sumienia nie zaleca wyliczania grzechów, ale zachęca do dziękowania za wszystko, co otrzymaliśmy. Ten pierwszy punkt sprawił, że jestem dzisiaj jezuitą.
 
 
Przemysław Radzyński
eSPe131