DRUKUJ
 
Wojciech Giertych OP
Kto tu jest najważniejszy?
Pastores
 


Kościół jest Ciałem Chrystusa, nie tylko mistycznym, ale także mającym widzialną strukturę, więc z natury rzeczy jego władza cieszy się autorytetem wiary. „W osobach biskupów (...), których pomocnikami są prezbiterzy, obecny jest wśród wiernych Pan Jezus Chrystus, Najwyższy Kapłan” (KK, 21). Ta obecność jest obiektywna, wyrażająca się w tożsamości i misji, jaką biskupi i prezbiterzy mają na mocy święceń, a nie z ich osobistego charakteru. Chrystus jest Głową Kościoła i nim kieruje poprzez władzę hierarchiczną. Jako alter Christus, każdy kapłan jest obdarzony sakramentalnym charakterem, zaś sakramentom przypisuje się przyczynowość sprawczą, a nie tylko moralną. Oznacza to, że na mocy słowa i gestu jest w nich obiektywne udzielanie się Boga, niezależnie od prawości moralnej lub intensywności wiary sprawującego i niezależnie od wymiaru katechetycznego czy nawet artystycznego, który może sprawowaniu sakramentów towarzyszyć.
 
Wiemy, że tak jest, ponieważ Jezus modlił się do Ojca: „Jak Ty Mnie posłałeś na świat, tak i Ja ich na świat posłałem. A za nich Ja poświęcam w ofierze samego siebie, aby i oni byli uświęceni w prawdzie” (J 17,18). Ostateczny i całkowity dar z siebie Jezusa, złożony w misterium paschalnym, ma swoje przedłużenie w sakramentalności Kościoła, czyli przez posługę biskupów i prezbiterów Jezus ciągle się nam daje. Jego modlitwa ogarnia nie tylko apostołów, ale także tych, „którzy dzięki ich słowu będą [w Niego] wierzyć” (J 17,20). Jezus powołał „tych, których sam chciał” (Mk 3,13), i ustanowił ciągle istniejące i odnawiane kolegium apostołów. Posługa uświęcania, nauczania i rządzenia biskupów wynika z tego, iż spełniają ją oni nie w swoim imieniu czy w imieniu papieża albo konferencji episkopatu, ale in persona Christi. Otrzymali do tego Jego łaskę, a także depozyt wiary, który mają w swoim nauczaniu przekazywać, licząc na to, że Pocieszyciel, Duch Święty, którego Ojciec posłał w imieniu Chrystusa, wszystkiego ich nauczy i przypomni im wszystko, co On powiedział (J 14,26). Nauczanie w Kościele jest z gruntu misteryjne, co nie oznacza, że jest ono ukrytą wiedzą zastrzeżoną dla wtajemniczonych. Jest publiczne, ale nie cechuje się oczywistością dającą się wychwycić gołym rozumem. Podprowadza dalej, ku większej od siebie tajemnicy, i łączy się z wewnętrzną dynamiką życia nadprzyrodzonego. Nauczający w Kościele zawsze też będzie miał świadomość, że prawda, której naucza, go przerasta, ale w „bojaźni, i z wielkim drżeniem” będzie mógł wyznawać: „mowa moja i moje głoszenie nauki nie miały nic z uwodzących przekonywaniem słów mądrości, lecz były ukazywaniem ducha i mocy, aby wiara wasza opierała się nie na mądrości ludzkiej, lecz na mocy Bożej” (1 Kor 2,4-5). Również posługa rządzenia w Kościele uczestniczy we władzy Jezusa (Mt 28,18), co oznacza, że jest spełniana z Jego woli przez ludzi, którzy niekoniecznie cechują się wybitnymi naturalnymi kwalifikacjami. Mają oni jednak czuwać nad tym, by ich misję pasterską ożywiała od wewnątrz miłość do Jezusa. Mają się też zgadzać na to, że Inny opasze i poprowadzi ich, niekoniecznie tam, gdzie oni by tego chcieli (J 21,15-19).
 
Głosić nie siebie, ale Chrystusa
 
Często powtarzana teza, że ludzi bardziej porusza przykład niż nauczanie, nie odzwierciedla dokładnie posługi i autorytetu duchownego. Oczywiście, jego dobry przykład jest cenny, ale nie jest absolutnie istotny. Ważniejsza niż wzór jego osobistego życia jest jego wiara, świadomie angażowana podczas modlitwy, sakramentalnej posługi, głoszenia oraz podejmowania decyzji. Zresztą, większość ludzi korzystających z sakramentalnej posługi księży nie zna ich na tyle, by móc obserwować ich życie. Ważność sprawowanych sakramentów nie zależy od dobrego przykładu duchownych lub ich moralnej prawości. Nie ma więc nic zaskakującego, gdy okaże się, że duchowny nie jest idealny, a nawet gdy on sam boleśnie zauważy w sobie różne niedociągnięcia moralne, psychiczne i intelektualne. Przypomną mu one, że „przechowujemy (...) ten skarb w naczyniach glinianych, aby z Boga była owa przeogromna moc, a nie z nas” (2 Kor 4,7). 
 
Zmagając się z własnymi słabościami, doświadczając, iż coś w ich wnętrzu musi pękać, księża mogą niekiedy wołać: „Nosimy nieustannie w ciele naszym konanie Jezusa, aby życie Jezusa objawiało się w naszym ciele” (2 Kor 4,10). Nie mają oni więc zajmować się ciągle sobą czy też koncentrować uwagi wiernych na sobie, nie mają opowiadać publicznie o swoich trudnościach i zwycięstwach. Jezus wyraźnie polecił apostołom: „będziecie moimi świadkami” (Dz 1,8), świadkami zmartwychwstania (Łk 24,48), co oznacza, że kapłani nie muszą chwalić się tym, jak wspaniale i szczęśliwie ich życie się ułożyło, ale uparcie kierować wiarę swoją i wiernych ku Zmartwychwstałemu, wyznając to, że w Nim jest zbawienie, nawet jeśli owoców tego zbawienia nie rozpoznaje się od razu. Nie ma w tym żadnej hipokryzji, gdy ksiądz sam, w swoich słabościach nie dorasta do tego, co głosi, ponieważ głosi on nie siebie, ale Chrystusa. Co więcej, nie ma on prawa obniżać moralnej poprzeczki swego głoszenia do poziomu własnej cnoty, czy raczej do poziomu własnej grzeszności. Ma on głosić perspektywę pełni świętości, do której sam często nie dorasta, przekazując otrzymaną prawdę i opierając się w nadziei i wierze na obiecanej łasce.
 
Trwając w świadomości zanurzenia w przerastającej go mocy Bożej, prezbiter czy biskup musi czuwać, aby sobą nie przesłaniał Boga. Ma on się skryć w mocy Bożej. Ksiądz, który na stronie internetowej zamieszcza swoje zdjęcia, który oblepia nimi kruchtę kościoła i, co gorsza, odprawiając liturgię, siebie samego eksponuje, zapomina, kto tu jest najważniejszy. Ma on starać się podobać Bogu, a nie sobie lub opinii publicznej, mediom czy politykom. Ma głosić nie to, co mu się wydaje, ale prawdę, którą otrzymał (1 Kor 11,23).
 
Według wieku i urzędu czy walorów osobistych?
 
Nie tylko biskupi i prezbiterzy są obdarzeni autorytetem w Kościele. Także małżonkowie spełniają wobec swoich rodzin posługę uświęcania, nauczania oraz kierowania. To oni decydują o sposobie modlitwy w rodzinie. To oni pierwsi dbają o przekazanie wiary dzieciom. Oni uczą dzieci tego, co w ich życiu będzie najważniejsze, i oni podejmują różne codzienne decyzje. Mają w tym własny, niepodważalny autorytet. Wiedzą przy tym, że są bacznie obserwowani przez dzieci, które często bezwiednie rodziców naśladują, nawet wtedy, kiedy przeciw nim się buntują.
 
Konieczność istnienia władzy w każdej społeczności, a więc także w Kościele, nie oznacza, że zawsze i wszędzie ta władza i autorytet realizują się tak samo. Pewne różnice wyrastające z kontekstu kulturowego i historycznego, pewne społeczne przyzwyczajenia i tradycje, mające także różne ramy prawne, mogą ze sobą współistnieć. Nie ma w tym nic dziwnego, a nawet więcej, zasada pomocniczości respektuje tę różnorodność. We wspólnocie monastycznej rola opata wygląda inaczej niż w zakonach żebraczych rola przeora, wybranego przez wspólnotę. Jeszcze inaczej w zgromadzeniach zakonnych powstałych w wiekach nowożytnych funkcjonują mianowani przez wyższą instancję przełożeni. Tradycyjnie opaci pełnili swą posługę w monasterach dożywotnio. Ich przełożeństwo ma charakter ojcowski. Poza władzą decyzyjną przewodzą oni życiu duchowemu i liturgicznemu wspólnoty. W zakonach żebraczych przeor czy gwardian jest wybierany na krótki, określony czas. Pełni on zadania administracyjne, jako przełożony może udzielać dyspens i powinien dbać o to, by wspólne życie sprzyjało wierze, ale dłuższa jest egzystencja klasztoru niż przeora, który po kadencji wraca do szeregu braci. Zakonnicy odnoszą się do przeora czy prowincjała inaczej niż księża diecezjalni do biskupa. Również rodzaj ludzkich relacji pomiędzy księżmi i biskupami różni się w zależności od kraju i tradycji. W wielu krajach, zwłaszcza tam, gdzie księży w diecezjach jest niewielu, więzi pomiędzy biskupami, prezbiterami i klerykami a także świeckimi bywają swobodne i braterskie, co wyraża się między innymi w tym, że przy posiłkach często siadają oni obok siebie i bezpośrednio ze sobą rozmawiają. W Polsce przy oficjalnych spotkaniach duchowieństwo najczęściej zasiada do stołu według wieku i urzędu, skutkiem czego kontakty osobiste, międzypoziomowe bywają trudniejsze. Co w jednym kraju uchodzi za normalne i oczywiste, w innym zdarza się rzadziej, ponieważ uważa się, że uszanowanie kogoś obdarzonego autorytetem musi wiązać się z wyizolowaniem go od reszty ludzi.
 
Bliższy bezpośredni kontakt z tymi, którzy mają władzę, wystawia ich na obserwację. Autorytet osobisty nakłada się wtedy na autorytet władzy. Sposób prowadzenia rozmowy, prawdziwość reakcji, po których można poznać zainteresowania, to, czy ktoś jest oczytany, rozmodlony, rzeczywiście zatroskany o innych, czy panuje nad emocjami, to sprawy, których nie da się ukryć. Wystawienie się na różne pytania, w tym takie, na które nie ma się natychmiastowej odpowiedzi, oraz pamięć o ludziach i ich sprawach, gdy przypominają oni o wcześniejszych kontaktach i prośbach, wymaga duchowej dojrzałości i osobistej ofiarności. Gotowość do podejmowania decyzji i niezmieniania jej w wyniku rozmowy z kimś nowym oraz zdolność do zamilknięcia, gdy dobro sprawy lub osoby tego wymaga, świadczą o charakterze. Wyrobiony osobisty autorytet dodaje uroku kontaktom międzyludzkim oraz obiektywnemu autorytetowi władzy hierarchicznej czy sakramentalnej. W życiu Kościoła istnieje nie tylko oficjalna struktura władzy, sakramentów oraz nauczania. Istnieje też realne życie, dotykające ludzi bezpośrednio. Kościół wzrasta nie tylko poprzez organizacyjną i sakramentalną strukturę, ale przede wszystkim poprzez jakość obcowania z Bogiem, co odsłania się w jakości kontaktów z ludźmi. Gdy te kontakty są rzetelne i prawdziwe, gdy obserwuje się autentyzm kierujących się wiarą i nadprzyrodzoną miłością, zarówno świeckich, jak i duchownych, to można powiedzieć, że Kościół rzeczywiście jest obecny w świecie, niezależnie od tego, co dzieje się w oficjalnych strukturach lub zostało wynegocjowane w konkordatach i politycznych porozumieniach.
 
Funkcja, jaką się spełnia, z natury rzeczy niesie ze sobą autorytet. Odnoszenie się z szacunkiem do osoby piastującej urząd nie dotyczy tylko konkretnej jednostki. Może ktoś nie być zachwycony postacią i programem aktualnego premiera i żywić nadzieję, że kiedyś zastąpi go ktoś inny, a jednocześnie obdarzać go szacunkiem, właśnie ze względu na urząd. Jest w tym uznanie dla społecznego wymiaru życia oraz dla konieczności, aby ktoś nim kierował. Podobnie szacunek wobec przełożonego zakonnego czy biskupa wyraża szacunek wiary wobec władzy sakramentalnej mającej swe ostateczne źródło w woli Chrystusa, Głowy Kościoła. Oczywiście, chętniej i łatwiej przychodzi okazać szacunek wobec tych, którzy niezależnie od autorytetu urzędu mają także osobisty autorytet, wypracowany własnym dorobkiem, wewnętrzną spójnością zachowania oraz ewidentną mądrością życiową. Ale zbytnie akcentowanie ludzkiego autorytetu może prowadzić do marginalizacji wiary. Wtedy, niejako w duchu gnostyckim, własne racje, argumenty lub miłe doświadczenia staną się ważniejsze niż tajemnica wiary. 
 
Być może właśnie, aby uchronić przed tym spłyceniem czy ignorowaniem wiary, Bóg czasem wybiera na przełożonych i pasterzy osoby trudne, niekoniecznie wybitne, aby więź z nimi była oparta na prawdziwej, niekiedy zmagającej się z ciemnością wierze, a nie tylko na czysto ludzkiej sympatii.

Osobisty autorytet pasterzy
 
Gdy sięgamy pamięcią do okresu sprzed 40 laty, mieliśmy w Kościele powszechnym szereg wybitnych biskupów i prezbiterów, których głos rozbrzmiewał daleko poza ich własną diecezją. Wystarczy przypomnieć takie nazwiska jak Siri, Alfrink, Suenens, König, Wyszyński, Helder Camara, Hume, Lustiger czy Blachnicki i Giussani. Niezależnie od autorytetu ich urzędu, mieli oni osobiste propozycje dla Kościoła. Były w ich spojrzeniach znaczące różnice. Można zatem po latach zastanawiać się nad ich rzeczywistą mądrością i świętością, stawiając pytanie, które z ich propozycji okazały się dla Kościoła zbawienne, a które nie. Ale nie można tym wybitnym pasterzom odmówić charakteru oraz osobistego autorytetu. Dlaczego dzisiaj, w całym Kościele, takich postaci zdaje się być mniej? Może oni gdzieś już są, ale jeszcze ich nie zauważyliśmy, a może zaszły jakieś procesy, które utrudniły pojawienie się takich postaci z charakterem?
 
Niewątpliwie, w okresie pewnego zamieszania posoborowego, Bóg dał nam potężną postać bł. Jana Pawła II, który swoją osobowością przyćmił lokalnych biskupów, i to na całym świecie. Jako pasterz Kościoła powszechnego, pielgrzym i autor encyklik czy adhortacji, mocno dzierżył ster łodzi Piotrowej. Pewnie czasy wymagały takiego papieża, i takiego Bóg nam dał. 
W minionych dziesięcioleciach wzrosła też na całym świecie rola konferencji episkopatów. Z czasem zobaczymy, czy to przesunięcie akcentów, w wyniku którego biskupi nieraz kryją się pod kolegialnym głosem centralnej biurokracji, na niekorzyść ich własnej osobistej odpowiedzialności jest dla Kościoła dobre. Skromna postać papieża Benedykta XVI stwarza obecnie większą przestrzeń dla lokalnych pasterzy i ich odpowiedzialności.
 
Pojawienie się w Kościele jednostek mających własny autorytet nakładający się na autorytet święceń wymaga splotu czynników przyrodzonych i nadprzyrodzonych. Nie obejdzie się to bez pracy i rzetelności oraz bez głębokiego i autentycznego życia duchowego. Jedynie ten, u którego doświadczenie, życie modlitwy, dojrzałość emocjonalna, podejmowanie decyzji oraz formacja teologiczna stanowią spójną całość, nabywa osobisty autorytet. I tylko taki z czasem będzie umiał dobrze kierować innymi. Nie błyskotliwość czy arbitralna kreatywność są tutaj decydujące. Prawd zbawczych nie trzeba wymyślać na nowo. Najpierw trzeba je dogłębnie poznać i w nie wrosnąć.
 
Ważne jest, aby każdy ksiądz przez pierwsze lata posługi trzymał się wielkiego mistrza życia duchowego, rozmiłowanego w słowie Bożym, o niewątpliwym autorytecie poświadczonym przez Kościół. Seminarzysta jest jeszcze za młody, niewystarczająco obeznany teologicznie, aby mógł sobie takiego mistrza wybrać. Dopiero podejmując pierwsze obowiązki duszpasterskie widzi on potrzebę ciągłej obiektywizacji oraz poszerzania swoich horyzontów. Takim mistrzem, którego można studiować przez pierwszych kilkanaście lat kapłaństwa, może być na przykład św. Augustyn, św. Tomasz z Akwinu, św. Jan od Krzyża czy św. Teresa z Lisieux. Gdy dany ksiądz oprze się w swoich kazaniach, konferencjach, rekolekcjach i katechezach na doktrynie mistrza, którego będzie studiował nie z myślą o egzaminach czy stopniach naukowych, ale przede wszystkim dla siebie, dla własnego rozeznania, wtedy będzie miał pewność, że to, co głosi, wyrasta z odwiecznej mądrości. Nie będzie ulegał obiegowym opiniom lub modnym poglądom teologicznym, nie będzie powierzchownie reagował, powtarzając wiadomości z gazety czy zasłyszane dowcipy, ale zsyntetyzuje w sobie doktrynę i życie. Ludzie postronni będą wiedzieli, że karmi się on nauką danego świętego, którego przesłanie umie przystępnie wyłożyć. (Skąd to się bierze, że ludzie natychmiast wiedzą, jakie są sympatie polityczne poszczególnych księży, a nie potrafią wskazać, którzy z nich są wychowani na św. Augustynie, a którzy na św. Tomaszu, czy na innym wielkim świadku wiary?)
 
Po wieloletnim obeznaniu się z nauczaniem mistrza, nabierając mądrości życiowej, można krytycznie oraz w duchu wiary spojrzeć na własny Kościół lokalny. W tym spojrzeniu, które musi być pokorne, a nie przemądrzałe, można próbować rozeznać, gdzie rodzą się opory wobec autentycznej wiary. Te opory tkwią nie tyle w jakichś siłach politycznych, które zawsze będą istnieć, ile raczej w wewnętrznych postawach. Skąd biorą się ucieczki od pełni Ewangelii? Czy opory wobec niej leżą w ukrytych, nieświadomych założeniach intelektualnych lub w zachwycie nad intelektem, skutkiem czego traktuje się wiarę jako oczywistą, ale także emocjonalną, więc niegodną poważnej uwagi? Czy opory wobec wezwania łaski tkwią głównie w odruchach psychicznych, generujących ucieczkę przed autentyzmem oraz lękliwe krycie się pod maską? A może najważniejsze okazują się przesadne ambicje lub oczekiwanie rzekomo należnych bogactw materialnych? Czy problem nie polega na wymieszaniu wiary z jakimś programem politycznym lub z tożsamością narodową, wskutek czego wiara automatycznie zanika, gdy problem polityczny jest rozwiązany, albo gdy z powodu migracji gaśnie więź z własnym narodem? Jakie są opory wobec dynamiki łaski we własnym środowisku, wśród wiernych, księży, zakonnic, we własnym kraju i kręgu kulturowym? Odpowiedzi na te pytania wypadną różnie i będą one wymagały różnych korekt. Co innego stanowi zaporę dla wiary w Chinach, a co innego w Afryce czy w Europie Wschodniej. Gdy rozpozna się opór wobec wiary, trzeba następnie sięgnąć do mistrza, aby u niego znaleźć odpowiedź, jak właśnie z tym problemem się uporać. Pytania będą realne, dzisiejsze, ale odpowiedzi trzeba szukać w szerokiej perspektywie wielkiej tradycji Kościoła. Ci z pasterzy, którzy takie pytania stawiali i potrafili znaleźć na nie odpowiedź w tradycji Kościoła, umieli w swoim nauczaniu dać odpowiedź właściwą w czasach, w jakich żyli.
 
Wojciech Giertych OP
Pastores nr 58/2013