DRUKUJ
 
ks. Przemysław Bukowski SCJ
Czas rodzenia owoców
Czas Serca
 


Dojrzałość to umiejętność odpowiedzialnego radzenia sobie z własnym życiem. Jednak nie jest ona samotną grą do pustej bramki. Dojrzałym jest się dzięki innym, ale i wobec innych. To inni uczą nas bowiem bycia dojrzałymi, a jednocześnie to my sami wobec nich bierzemy za nią odpowiedzialność. Dojrzałość wyznacza pewną miarę naszego osobistego człowieczeństwa, tego, do czego to człowieczeństwo ma dorosnąć, w czym ma się spełnić, jak zaowocować dla innych.
 
Rodzący i zrodzony
 
Są takie szczególne momenty w naszym życiu, w których doświadczamy jakiegoś spełnienia. Kiedy piszemy maturę, kiedy pojawia się dziecko w rodzinie, kiedy bierzemy ślub lub przyjmujemy święcenia kapłańskie, kiedy obchodzimy okrągłe jubileusze, ważne rocznice, awansujemy w pracy, kiedy znowu opuszczają nas nasze dzieci, by założyć własne rodziny. Te momenty wyznaczają pewien przełom, w którym konfrontujemy się z tym, co za nami, a jednocześnie zastanawiamy nad tym, co właściwie możemy z tym naszym życiem jeszcze zrobić. Wydaje się, że te przełomowe momenty stanowią pewną miarę naszych osobistych dojrzałości na różnych etapach życia: jako młodzieńców, rodziców, małżonków, realizujących się zawodowo pracowników, księży. Są one czasem kwitnienia i przynoszenia owoców na drzewie, o które się do tej pory troszczyliśmy i które chroniliśmy przed wszystkim, co mogłoby temu kwitnieniu i owocowaniu zagrozić. Mówimy wówczas, że dojrzała w nas pewna ważna decyzja, czyli że my sami do niej dojrzeliśmy. Spełnienie oznacza wydanie owocu godnego naszej pracy, dokonanie wyboru, w którym rodzi się nasza dojrzałość. Jednocześnie dojrzałość rodzi nas samych na jakimś innym, wyższym od wcześniejszego poziomie. Od tego momentu żyjemy nadal naszym życiem, jednak nabiera ono głębszej pełni, spełnia się. Jest tak za sprawą odpowiedzialności, która rodzi się w naszych wolnych wyborach, a jednocześnie potwierdza, że jesteśmy dojrzali do ich podjęcia. Odpowiedzialność i dojrzałość idą ze sobą w parze. Odpowiedzialność stanowi bowiem pewną miarę naszej dojrzałości. Nie jest dojrzałym ten, komu w życiu wszystko się wyłącznie przydarza, przytrafia jakby przy okazji. To za niego podejmuje się decyzje, za niego przyjmuje zobowiązania, za niego w końcu się żyje. W miejscu „ja żyję”, „ja kocham”, „ja pracuję”, „ja się bawię” pojawia się wtedy wyłącznie „się żyje”, „się pracuje”, „się bawi”. Owo „się” może być wszystkim, byle nie mną samym. „Się” nie jest mną, ale jest przeze mnie grane. Ono jakby boi się być mną, bowiem ucieka przed tym, co w „ja” jest głębsze od ról przez nie odgrywanych. Dojrzałość mierzy się racją podejmowanych wyborów oraz odpowiedzialności za nie. To umiejętność, a może nawet sztuka największa ze wszystkich sztuk. Nasze wybory wchodzą bowiem głęboko w nas, zaczynają być naszą historią, stanowią część rdzenia naszego osobistego człowieczeństwa. Czy można się w takim razie dojrzałości pozbawić? Czy również ktoś inny może nam odebrać nasze prawo do odpowiedzialności i wolnego decydowania za siebie samych?
 
Między zależnością a samodzielnością
 
Nie jest łatwo stwierdzić, w którym momencie naszego życia dojrzałość jest w pełni dojrzała. Czy wyznacza ją bowiem wyłącznie miniony czas, zebrane doświadczenia, jakaś historyczna miara? Czy można ją zatem wymierzyć choćby w kategoriach wieku, jakiejś zewnętrznej granicy, progu, do którego trzeba dorosnąć? Wydaje się, że dojrzałość wymyka się takim opisom. One stanowią tylko część prawdy dojrzewania i to część wcale nie najbardziej istotną. Drzewo smagane silnym wiatrem, poddane srogości zimy, narażone na bezdeszczowe lato nie zawsze zakwitnie i wyda owoc. Nie każde sprosta bowiem zewnętrznej presji rozmaitych warunków i ograniczeń własnego środowiska. Zdarza się, że przemarzną jego kwiaty lub susza okaże się dla niego zbyt długotrwałym obciążeniem. Życie człowieka podobne jest do losu drzewa. Rozpoczyna się od małego ziarenka, w którym tkwią jego siły zakorzenienia. Rośnie pielęgnowane przez wychowanie, ale i pozostawienie mu wolności do tego, by mogło wydawać własne liście, kwiaty, a w końcu owoce. Drzewo zawdzięcza bowiem wiele swoim korzeniom, ale jednocześnie przerasta własne korzenie, w sposób wolny wyraża własną prawdę. Smagane kryzysami rozmaitych warunków i ograniczeń kwitnie i owocuje, jeśli sobie z nimi odpowiednio poradzi. W ten sposób z jego owoców rodzi się nowa jakość i możliwość życia nie tylko dla siebie. Człowiek, który nie przeżyje tego wszystkiego, nie dorośnie, nie zakwitnie i nie dojrzeje, ponieważ nie stanie się odpowiedzialny. Być może właśnie dzięki trudnościom, na jakie napotyka, kryzysom, które przeżywa, czy chorobom, którym się nie poddaje, dojrzewa w nim to, co stanowi jego wewnętrzną siłę. Nie wystarczy zatem troska i pielęgnacja. Te zapewniają w jego rozwoju to, co najbardziej podstawowe, ale nie najważniejsze dla jego przyszłości. Troska i wychowanie pozwalają człowiekowi zakwitnąć, ale nie zaowocować. Owocowanie to bowiem świadomy proces brania swojego życia we własne ręce. „Drzewo, które by chciało jedynie kwitnąć, skazałoby się na śmierć przedwczesną. Trzeba umieć w odpowiednim czasie poświęcić kwiat dla owocu” (ks. Józef Tischner). Poświęcenie dokonuje się dzięki innym i poprzez innych, ale jego najgłębszym źródłem jestem ja sam. To, w jaki sposób świadomie przeżywam rozmaite trudności, wyraża najpełniej kwitnienie mojej wolności i odpowiedzialności. Drugi człowiek może mi pomóc lub przeszkodzić we wzrastaniu i kwitnieniu, w wyrażaniu mojej wolności i odpowiedzialności. Jednak nikt poza mną samym nie może za mnie wydać moich owoców. Nikt nie może za mnie przeżyć mojego życia. Ktoś może co prawda próbować odebrać mi moją wolność czy skłaniać mnie do porzucenia odpowiedzialności. Jednak bez mojej zgody nigdy się to w pełni nie dokona. Wyłącznie ja sam mogę się bowiem zgodzić na niewolę czy też poświęcić własną odpowiedzialność. Mogę być zniewolony na zewnętrznym poziomie i jednocześnie wewnętrznie pozostać wolny. Może być mi odebrana odpowiedzialność, jednak bez mojej zgody na to ta uzurpacja jest powierzchowna. Wydaje się, że w tym właśnie tkwi sedno dojrzałości.
 
Bunt (nie)odpowiedzialny
 
Dojrzałość mierzy się siłą sprzeciwów, jakie człowiek przeżywa w sobie i wyraża na zewnątrz. Bunty te mają różną postać i siłę, rodzą się na rozmaitych płaszczyznach ludzkiej wolności. Są one wyrazem sprzeciwu wobec tego, co jest, a nie powinno być. Człowiek nie zgadza się bowiem na życie w niesprawiedliwym świecie. Niepokoi go prawo, które faworyzuje jednych, a wyklucza drugich. Życie według określonych reguł może być bowiem dobrze poukładane, a jednocześnie zupełnie niewrażliwe na biedę drugiego człowieka. Nawet najbardziej praworządny obywatel może być nieetyczny, niemoralny, a zatem nieludzki. Prawo, które człowiek stanowi, może przybierać wygląd idealnego porządku, precyzyjnej instrukcji obsługi ludzkiego życia. Dojrzałość jest wtedy trudną umiejętnością poświęcenia porządku dla ratowania tego, co jest od niego ważniejsze. I znowu nie za cenę wykluczenia kogokolwiek, ale dzięki wrażliwości na najbardziej krzywdzonych. Przestrzeganie prawa nie gwarantuje bycia dobrym. Przeciwnie, historia pokazuje aż nadto, że ślepe posłuszeństwo regułom niszczy w człowieku to, co jest w nim najbardziej ludzkie. Nie da się zbudować sprawiedliwego społeczeństwa w oparciu o same prawa. Jeśli jego źródłem nie jest międzyludzka zgoda, solidarność, szacunek dla inności drugiego, wewnętrzna wrażliwość, ludzie ulegli nawet najlepiej napisanej instrukcji obsługi nie doświadczą prawdziwego spotkania z drugim człowiekiem, a tym samym odkrycia, kim sami są naprawdę. Wówczas nawet w religii mogą odnaleźć wskazówki do tego, jak żyć porządnie, jednak nie zasmakują w niej tego, co najważniejsze: braterstwa i ewangelicznej łaski.
 
Bunt człowieka może być bardziej lub mniej dojrzały. Odmienny od buntu dziecka tupiącego w sklepie i domagającego się zakupu nowej zabawki jest bunt młodzieńca walczącego o prawo do własnego zdania. Inny jest też bunt pracownika dopominającego się godziwej płacy czy polityka opozycji wobec rządu. Inny w końcu jest bunt duchownych wobec tzw. świata, który ich zdaniem winien jest wszelkiego zła. Wiele z tych buntów, chociaż wyrażają one zawsze silną potrzebę artykulacji własnego „ja”, nie zawsze jest twórczych. Można bowiem oskarżać cały świat o własne niepowodzenia, czuć się niekomfortowo z powodu ataków przeciwnika czy protestować przeciwko niesprawiedliwemu porządkowi. Można mścić się na tych, od których doznało się krzywdy. Czy jednak dojrzały jest taki bunt, który gorszy się, wyraża „święte oburzenie”, czy krytykuje bez próby zrozumienia? Czy właściwie taka krytyka nie trafia w ścianę, posługując się sloganami i komunałami, które poza poprawą nastroju krytykantów i utwierdzaniu na swoim jej adresatów nic nie wnoszą?
 
Bunt może być jednak dojrzały wówczas, gdy wyrasta z czegoś głębszego niż on sam. Gdy usiłuje zrozumieć, zanim zacznie krytykować. Gdy w końcu nie mści się za wszelką cenę na tych, którzy kiedyś zadali rany. Taki bunt może być przejawem dojrzałości. Bierze on bowiem odpowiedzialność za wolność nie tylko moją, ale również tych, którzy chcą inaczej niż ja, bez czynienia komukolwiek zamierzonej krzywdy. Dojrzała odpowiedzialność rodzi się w wolności. Bez niej nie ma mowy o odpowiedzialności. Nie ma również mowy o dojrzałości. Ta zakłada bowiem osobistą pracę nad własną nadzieją. Wydaje się, że właśnie najgłębszą miarą dojrzałości są nadzieje, o które warto walczyć i dla których warto poświęcić wszystko, byleby drugiemu nie odebrać siłą jego osobistych nadziei.
 
ks. Przemysław Bukowski SCJ
Czas Serca nr 150