DRUKUJ
 
Michał Piekara
Wolni od lęku, czyli jak doświadczyć wewnętrznego uzdrowienia (część 1)
Magazyn Salwator
 


Wołanie o miłość
 
Cholera! Nienawidzę mego ojca, kawała drania był z niego! Jak mógł mnie zostawić? Nie mogę patrzeć na moją matkę, zależało jej tylko na tym, by móc się mną pochwalić przed koleżankami, ale sam nigdy jej nie obchodziłem! Nie mogę znieść mojej żony – zdradziła mnie z moim przyjacielem! Moje dzieci to banda niewdzięczników, gdyby tylko mogli, wydoiliby ze mnie wszystko! Takie wyznania słyszałem niemal każdego dnia w swoim gabinecie terapeutycznym podczas spotkań przebaczenia. Krzyk żalu. Wołanie o miłość. Nienawiść z powodu nieprzebaczenia. Ten żal, złość i nienawiść są dramatyczną reakcją na samotność, odrzucenie i brak miłości.
 
A może od innej strony? Zranieni ludzie stają się ostrożniejsi. Wciąż oglądają się z zazdrością na innych. Boją się wchodzić w bliskie i trwałe relacje, jakby podzielali przekonanie, że to tylko kwestia czasu, kiedy ktoś ich odrzuci. Być może patrzysz na siebie i widzisz człowieka, który chce się wyróżnić, wciąż dąży do tego, by coś nowego osiągnąć. Jak ja. Miałem nienasycone pragnienie osiągania i zdobywania, by być uznanym za człowieka sukcesu. W moim sercu była wciąż zazdrość, rywalizacja i współzawodnictwo. I ten przejmujący niepokój, że muszę zrobić wciąż więcej, żeby czuć się docenionym, uznanym, lubianym, kochanym i ­zaakceptowanym. Żyłem w przekonaniu, że na miłość trzeba zasłużyć. I bałem się jakiejkolwiek pomyłki, obawiałem się, że nie sprostam wymaganiom, które inni i ja sam sobie stawiałem. Moje serce było bardzo zranione i dotknięte chorobą, które pozbawiło je światła – lękałem się.

Zranienia wszystkich nas ukształtowały
 
Kiedy zapytasz ludzi o miłość, usłyszysz o odrzuceniu. Kiedy zapytasz o zaufanie, usłyszysz o zdradzie i niewierności. Kiedy zapytasz o przyjaźń, usłyszysz o porzuceniu. Kiedy zapytasz o wolność, usłyszysz o kontroli. Kiedy zapytasz o więź, usłyszysz o opuszczeniu. Kiedy zapytasz o bliskość, usłyszysz o zranieniu. Taki właśnie jest świat, w którym żyjemy. Wiele razy słuchałem opowieści o ogromnych zranieniach i sercach złamanych przez tych, którzy powinni ochraniać i kochać. Wiele osób żyje w przekonaniu, że świat, w którym żyjemy, rani. Nie zgadzam się z tym. To nie świat nas rani, to ludzie ranią. Co więcej, w pewnym sensie to właśnie zranienia wszystkich nas ukształtowały i nadal kształtują. Są dla nas wspólne, ponieważ wszyscy cierpimy z tych samych powodów: z powodu odrzucenia, złamania danej obietnicy, wykorzystania, ignorancji, braku akceptacji, warunkowania miłości, braku przebaczenia, czyjejś zazdrości. Nie jest ważne, ile masz lat, jakim mówisz językiem, jaki masz kolor skóry – jesteś uformowany przez zranienia, których doświadczyłeś. Dobre chwile wygładzają głębokie bruzdy, jakie trudne doświadczenia uczyniły w twoim sercu. I nie chodzi o to, że dobre chwile nie mają znaczenia. Owszem, mają. Ale tak jak rzeźbę formują mocne uderzenia rylca, tak też twój charakter ciosały zranienia.
 
O prawdzie tej pouczył mnie jeden z moich pacjentów – Jacek, mężczyzna w średnim wieku, który przyszedł do gabinetu w schludnym i na miarę skrojonym garniturze. Eleganckie, wypolerowane na wysoki połysk buty zdradzały, że jest jegomościem z wyższych sfer. Zresztą, nie zamierzał udawać, że tak nie jest. Zmierzył mnie wzrokiem od stóp aż po czubek głowy i wyrysował na twarzy grymas, który zdawał się mówić: "No, niech będzie. Zobaczymy, z jakiej gliny jesteś ulepiony". Spojrzałem na Jacka i zobaczyłem w nim lęk. Więcej nawet, przerażenie, że odkryję, kim jest naprawdę. Wydaje mi się, że wyczuł to moje spojrzenie, ponieważ zmieszany zaczął mnie poganiać, bym robił, co mam robić, bo czeka go ważne spotkanie i nie chce przegapić kontraktu na kilkadziesiąt tysięcy złotych. Zacząłem się zastanawiać, co właściwie ma na myśli i co mam robić. Uśmiechnąłem się szeroko i zrobiłem to, co za każdym razem. Poprosiłem, by się przedstawił. Okazało się, że jest założycielem, właścicielem, mózgiem i prezesem jednej z największych firm konsultingowych w Polsce. Tak, nie omieszkał wymienić wszystkich przysługujących mu tytułów. Zastanawiałem się, gdzie jest tytuł szambelana – jakoś by tu pasował. Oczywiście, że się przechwalał. Myślę, że robił to od wielu lat, by jakoś przetrwać. I ta smutna refleksja pozwoliła mi znów spojrzeć głębiej i dalej. Chciałem, by poczuł się bezpiecznie, więc mu nie przerywałem. Dowiedziałem się o historii jego spektakularnych sukcesów. Wtedy zadałem pytanie, które musiało wyrwać go z tej bezpiecznej przystani i sprowadzić do poziomu partnerskiej rozmowy, jeśli w ogóle zamierzał pracować nad sobą w terapii: Jak mogę mu pomóc i z czym sobie nie radzi? Początki były trudne. Przez pierwszych kilka spotkań testował, czy może zaryzykować i się odsłonić. Po jakimś czasie zaczął jednak uchylać drzwi, za którymi zatrzasnął swoją bardzo bolesną historię. Począł się w wyniku namiętnej nocy po spożyciu trzech butelek wina przez mamę i ojca. Dla ojca miała to być przygoda na wyjeździe służbowym – i taką została w jego świadomości. Z delegacji wrócił do swojej niczego nieświadomej żony i trójki dzieci. Matka czuła odrazę do samej siebie, kiedy dowiedziała się po kilku tygodniach, że jest w ciąży. Rozważała aborcję. Jednak po dziewięciu miesiącach przyszedł na świat mały Jacuś. Matka, by utrzymać siebie i dziecko, oddała go do domu małego dziecka na dwa lata i odwiedzała co drugi weekend. Jacek wspominał, jak stawał w oknie i wyglądał mamy. Podobno robił to każdego poranka. I wciąż zadawał wszystkim to samo pytanie: Czy już jest sobota? Po dwóch latach matka odebrała go ze "żłobka" i postanowiła, że syn wynagrodzi jej wszystkie życiowe pomyłki. Miał być idealny. Musiał być najlepszy we wszystkim, co robił. Jakby to, że Jacek jest wyjątkowy, nadawało i jej trochę wyjątkowości. Matka zaprogramowała synowi życie. Jakakolwiek próba odstępstwa Jacka od planu matki karana była groźbą samobójstwa. Jacek dorastał. Wyrwał się z małej mieściny gdzieś na krańcu świata i dostał się na prestiżowe studia. Ukończył je z wyróżnieniem, rzecz jasna. Na czwartym roku ożenił się z koleżanką ze studiów. Po kilku latach rozstał się z nią. Wszedł w kolejny związek, ale i on nie przetrwał próby czasu. I tak było z każdym następnym. Jak określił to pan Jacek: "Nie pamiętam, ile było kobiet w moim życiu. Pamiętam, że sześć z nich było dłużej niż na miesiąc". Pan Jacek przeraźliwie bał się bliskości. Odrzucony przez ojca, odrzucony przez matkę w jej sercu w dniu poczęcia, a potem już realnie po narodzinach, odrzucony przez samego siebie… Nic dziwnego, że czuł się samotny i nieważny, dla nikogo nieistotny. A nade wszystko czuł, że nie jest, a może nawet nigdy nie był samym sobą. Nie wiedział, co lubi. Wiedział, co inni chcieliby, aby lubił, by zyskać ich sympatię. To właśnie pan Jacek powiedział mi, że zranienia nas kształtują. Bardziej niż cokolwiek innego w życiu. Chciałem, aby tym, co go będzie kształtowało, były jego własne marzenia. Jednak by odkryć jego marzenia, musieliśmy zagłębić się bardzo w jego zranione serce, by odnaleźć zamkniętego w lochu lęku i wstydu Jacusia i najpierw go uwolnić.
 
To dramatyczna historia

Twoja nie musi być aż tak dramatyczna, byś potrzebował wewnętrznego uzdrowienia. Może zostałeś porzucony w dzieciństwie przez ojca, który wybrał robienie kariery zamiast czasu spędzonego z tobą? A może tato pogardzał tobą, wykazując każdą niedoskonałość, czym nauczył cię, że na miłość trzeba zasługiwać? Być może matka wmawiała ci, że jesteś do niczego? Może wciąż słyszałaś, że nie potrafisz nic dobrze zrobić w kuchni? Być może nosisz w sobie przekonanie, że najlepiej, gdyby cię w ogóle nie było? Albo bliskość kojarzy ci się z cierpieniem i bólem porzucenia? A może twoje życie nasączone było krytyką, która utwierdziła cię w przekonaniu, że niewiele jesteś wart? Nie znam twojej historii. Jednak sądzę, że w swojej najgłębszej istocie była ona taka jak moja. Jak większości ludzi wokół ciebie i mnie. Rezultatem tych doświadczeń jest to, że w twoim sercu zagościł lęk. Paraliżujący lęk przed tym, by żyć, pozostając sobą. Zacząłeś udawać kogoś, kim nie jesteś, by inni cię szanowali i kochali. Wybrałeś bycie niesobą, aby zebrać choć odrobinę uwagi i akceptacji. Zastanów się, jak często nie wypowiadasz tego, co naprawdę myślisz, z lęku, że ktoś cię odrzuci lub skrytykuje. Zastanów się, jak wiele razy tłumiłeś swoją złość z lęku przed karą. Pomyśl o tym, czy zdarzyło ci się kupować uwagę i uznanie innych poprzez sukcesy, których poszukujesz. Przez wszystkie te lata traciłeś wewnętrzną radość i pokój serca, a zarazem odwagę, by wyrażać siebie takim, jakim w istocie jesteś. Z lęku. Nauczyłeś się, że albo odrzucisz samego siebie, albo sam będziesz odrzucony. Więc wybrałeś niebycie sobą. Bycie takim, jakim inni chcą cię mieć – nie ty sam. Z lęku.
 
A lęk ten zrodził w tobie wstyd. Wstydzisz się samego siebie, myśląc, że nie jesteś dość dobry, będąc sobą, by cię kochać i akceptować. By przetrwać, możesz wybrać jedną z dwóch dróg: albo gorszysz się samym sobą i wierzysz, że nie ma w tobie żadnej wartości, nie dając sobie szansy na szczęście, albo starasz się być we wszystkim najlepszy i niedościgniony, wierząc, że ktoś dostrzeże w ten sposób w tobie wartość. Jesteś zazdrosny, kiedy widzisz, że ktoś jest w czymś lepszy od ciebie. To bardzo smutne. Więc jesteś smutny. Smutek przenika cię do głębi, do szpiku kości. I nawet najszczerszy uśmiech staje się tylko grymasem na twej twarzy. Tęsknisz za tym, by ktoś cię kochał tak po prostu. Tęsknisz za tym, że ktoś cię będzie akceptował, bez udawania. Jednak ponieważ nic takiego się nie dzieje, tracisz wiarę w to, że to w ogóle jest możliwe. Więc nadal ćwiczysz się w udawaniu, że jesteś inny niż naprawdę. Dochodzisz do perfekcji w dążeniu do idealności, która ma zasłaniać twoje prawdziwe oblicze – zalęknionego, tęskniącego za miłością i tak głęboko kiedyś zranionego człowieka. Być może nawet już nie płaczesz. Kiedy wspominasz swego surowego albo niezaangażowanego ojca, nie ronisz łzy, bo to nic nie zmienia. Kiedy przypominasz sobie swoją krytykującą cię lub wikłającą w relację ze sobą matkę, wzruszasz ramionami, ponieważ to już przeszłość. I choć masz rodziców, twoje serce czuje się tak, jakby było osierocone. Niewyrażona miłość zawsze zostawia ranę.

Stawić czoło przeszłości
 
Aby przejść proces uzdrowienia, musisz odważyć się na to, by powrócić do tych pełnych smutku i cierpienia chwil w twoim życiu, kiedy czułeś się niekochany, odrzucony, zraniony. Przemiana twego serca nie powiedzie się, jeśli nie zetkniesz się ze swoimi skrytymi uczuciami. Wiem, że może latami odcinałeś się od nich. Teraz jednak już jest czas, abyś stawił im czoło. Nie pozwól, by twoja przeszłość definiowała choćby jeszcze jeden epizod twojej przyszłości! Nie tylko bowiem nasze zranienia są wspólne, ale również marzenia. ­Marzenia o pokoju, radości, zaufaniu, poczuciu bycia kochanym, wyrażania akceptacji, przebaczania i pełni życia w wolności od niszczących przekonań na temat siebie i związków z innymi ludźmi.
 
Michał Piekara
Salwator 1/2014