DRUKUJ
 
Danuta Piekarz
Nie bój się Apokalipsy!
eSPe
 


 Apokalipsa, uważana za najbardziej tajemniczą księgę Pisma Świętego, jest ukrytym źródłem nadziei dla chrześcijan wszystkich epok.
 
Nawet pobożni intelektualiści, dość dobrze obeznani z Ewangeliami, z listami św. Pawła, odczuwają niewytłumaczalny lęk przed jedną księgą biblijną, którą traktują jak lekturę dla sekciarzy czy dziwaków, a nie jak księgę kanoniczną, natchnioną przez Ducha Świętego. Mam na myśli Apokalipsę św. Jana. Tytuł tej księgi zrobił dziwną karierę: oznacza on po prostu... objawienie (od pierwszych słów: Objawienie Jezusa Chrystusa), natomiast w świadomości współczesnego człowieka jest synonimem nieszczęść i kataklizmów (wystarczy przypomnieć choćby film Czas Apokalipsy).
 
To prawda, Apokalipsa ukazuje wiele tragicznych wydarzeń, ale jej celem nie jest bynajmniej straszenie czytelnika, wręcz przeciwnie: budzenie w nim nadziei. Trzeba pamiętać, że owa księga powstała za panowania tak „sympatycznych” cesarzy, jak Neron i Domicjan, kiedy udręczeni chrześcijanie często kierowali do Boga dramatyczne pytania: „Jak długo jeszcze? Czemu milczysz?”
 
I oto – w tym trudnym momencie historii – św. Jan przesyła wiernym swoistą wizję dziejów, pisaną inaczej niż nasze podręczniki do historii: nie datami i nazwiskami, ale symbolami, które można interpretować na różne sposoby. To właśnie stanowi trudność Apokalipsy (inteligentny czytelnik zawsze jednak może pomóc sobie dobrym komentarzem), ale to też nadaje jej uniwersalny charakter. Gdyby bowiem autor napisał: „Ach, ten okropny Domicjan i cały ten aparat kultu cesarskiego walczy z nami, którzy chodziliśmy za Jezusem”, dziś patrzylibyśmy na tę księgę jak na dokument historyczny. Ale gdy autor pisze, że Bestia wszczęła walkę ze świętymi, pod tym symbolem możemy odkryć nie tylko ówczesnych cesarzy, ale wszelkich prześladowców późniejszych czasów, także i współczesnych.
 
Oczywiście, w Księdze można odnaleźć także aluzje do konkretnych osób czy wydarzeń, ale są one nieliczne i subtelne, bowiem chodzi tu raczej o całościową wizję dziejów. Co zatem chce nam przekazać autor? Jan nie ma złudzeń: ludzkie dzieje były, są i będą pełne przemocy, prześladowań, niesprawiedliwości... każda epoka ma swój „Wielki Babilon” cały zdobny w złoto, ociekający krwią niewinnych. ALE... choćby na świecie pojawiało się nawet najgorsze zło, pierwsze i ostatnie słowo w dziejach należy zawsze do Boga: Jam jest Alfa i Omega, Pierwszy i Ostatni. I choć nam może się wydawać, że Bóg milczy, to jednak Apokalipsa w bardzo znaczącej scenie ukazuje, że nie pozostaje On głuchy na ludzkie cierpienie: oto w rozdziale 8 anioł rzuca na ołtarz w niebie kadzidło wraz z modlitwami świętych (pamiętamy ich treść: Kiedy wreszcie nastąpi sprawiedliwość?), a następnie rzuca na ziemię żar z ołtarza – a nastąpiły gromy, błyskawice i trzęsienia ziemi. Bóg mówi do człowieka, do grzesznika, przez różne wydarzenia, także przez te tragiczne, będące wezwaniem do opamiętania. Bóg daje czas, ale... tylko do czasu. Kiedyś nastąpi ten dzień, gdy ostatecznie pokona On wszystkich nieprzyjaciół, a ci, którzy mimo przeciwności umieli wytrwać i dali świadectwo wierze, będą przebywać na zawsze wraz z Nim w tej nowej rzeczywistości, która w Apokalipsie jest ukazana w obrazie przedziwnego miasta – Niebieskiego Jeruzalem. Jest to miasto gigantyczne: jego długość, szerokość i... wysokość wynosi 12000 stadiów (stadion to ok. 185 m – Manhattan wydaje się pudełkiem od zapałek), ma otwarte bramy z czterech stron świata i różne narody wnoszą do niego swe bogactwo – swą mądrość, kulturę... Miasto szczęścia, pokoju, wzajemnego zrozumienia, którego wciąż nie udaje się osiągnąć na tym świecie, ale przede wszystkim miejsce życia na zawsze z Bogiem.
 
Czytając te wizje, każdy może powiedzieć: „Przecież ja to wszystko wiem, choćby z katechizmu. Po co mi jeszcze Apokalipsa?” Tak, my to wszystko wiemy, my to tak łatwo powtarzamy, ale tylko wówczas, gdy nam się wszystko dobrze układa albo gdy chcemy pocieszyć cierpiącego, nie dzieląc jego bólu. Ale kiedy tylko uczucie zagrożenia wtargnie w nasze własne życie...
 
Nie zapomnę tego dnia, gdy tuż po pamiętnym 11 września 2001 poproszono mnie o konferencję na temat Apokalipsy. Świat wyczekiwał z trwogą nadchodzących zdarzeń („Jeśli wybuchnie wojna, to nie wiadomo, jak to się skończy!”), a ja miałam mówić, że cokolwiek by się działo, ostatnie słowo należy i tak do Boga. Muszę przyznać, że najpierw przez chwilę musiałam to powtarzać sobie samej: sama musiałam przejść tę apokaliptyczną szkołę niezachwianej nadziei, zanim mogłam wprowadzać do niej innych.
 
I odtąd coraz bardziej widzę, że Apokalipsa nie jest „straszakiem”, ale Księgą nadziei dla cierpiących, dla prześladowanych. Jeśli jesteś szczęśliwy i spokojny, może trudniej będzie ci odczytać jej piękno, może skupisz się tylko na jej estetyce literackiej, na bogactwie symboliki... ale jeśli czujesz się pogardzany, prześladowany za to, że jesteś wierny zasadom Ewangelii, dojrzysz w tej Księdze nie tylko światło nadziei, ale też wyciągniętą solidarnie dłoń prześladowanych chrześcijan Kościoła I wieku: „Nie bój się, wytrwaj, wiemy, co cierpisz! My doszliśmy do nieba... z większymi obrażeniami, ale to my ostatecznie odnieśliśmy zwycięstwo!”
 
Imiona męczenników przetrwały pomimo upływu wieków: czcimy ich, budujemy im wspaniałe bazyliki, natomiast imieniem wielkiego Nerona obdarzamy nasze psy.
 
Danuta Piekarz