logo
Czwartek, 05 grudnia 2024 r.
imieniny:
Kryspiny, Norberta, Sabiny, Geralda – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Dorota Mazur
(Nie)moc wiary
Czas Serca
 


Uczę się, jak przekazywać dzieciom wiarę, modlić się, kochać żonę. Poza tym dwa razy w tygodniu mogę słuchać Słowa Bożego, a to pomaga mi rozumieć i akceptować moje życie, pracę, słabości...

 

Z Robertem Friedrichem, muzykiem Arki Noego, rozmawia Dorota Mazur


Należy Pan do Neokatechumenatu. To był świadomy wybór tej, a nie innej wspólnoty?

 

Piętnaście lat temu przeszedłem operację wszczepienia sztucznej zastawki do serca i nie bardzo rozumiałem, dlaczego akurat ja muszę tak cierpieć. Przecież nikogo nie zabiłem, nie okradłem... Pojawiły się wtedy pytania o sens życia i sens cierpienia.

 

Pewnego dnia odwiedził mnie kolega i zaprosił na katechezy w jednej z poznańskich parafii. Tak trafiłem do wspólnoty. Nie wiedziałem wtedy jeszcze, że to wspólnota neokatechumenalna. Po prostu usłyszałem Dobrą Nowinę i tak zaczęła się przygoda. Dzisiaj wiem, że ta droga, to takie jakby podstawy i długa droga do wiary; do tego, żeby mieć kiedyś wiarę dojrzałą.

 

Co daje Panu wspólnota?

 

Po pierwsze pomaga w codziennym życiu. Uczę się, jak przekazywać dzieciom wiarę, modlić się, kochać żonę. Poza tym dwa razy w tygodniu mogę słuchać Słowa Bożego, a to pomaga mi rozumieć i akceptować moje życie, pracę, słabości itd. Najważniejsze, że nasze starsze dzieci – widząc, jak to nam z żoną skutecznie pomaga – same poszły na katechezy i ruszyły po naszych śladach tą samą drogą. To dla mnie też pomoc, żeby się z nimi jakoś porozumiewać w tym trudnym dla nich czasie dojrzewania.

 

W Neokatechumenacie zgłębiane jest w sposób szczególny Słowo…

 

Od Słowa wszystko się zaczyna. Ono jest jak światło, które pomaga mi zobaczyć, że nie jestem sam na tym świecie; że nie tylko moje problemy są ważne; że inni też chcą być kochani…

 

Kiedy jedziemy z żoną na taką liturgię, często mamy w samochodzie czas, żeby w końcu poważnie porozmawiać, a nawet ostro się pokłócić bez powodu, ale widzimy też, że Słowo jest skuteczne i nam rzeczywiście pomaga. Wracamy do domu z nowymi siłami i nadzieją, że nasze życie ma głęboki sens.

 

Wspólnota uczy także przekazu wiary dzieciom?

 

To prawda. W niedzielę mamy czas, żeby z dziećmi usiąść do stołu, zaśpiewać psalmy, przeczytać Ewangelię i podzielić się tym, co kto usłyszał. Nawet nasze młodsze dzieci chętnie coś mówią. Czasami muszę się nieźle napocić, żeby to było dla nich interesujące i związane z ich konkretnym życiem, ale na szczęście Pan Bóg mi w tym pomaga. Na końcu modlimy się od najmłodszego aż do taty. Ojcze nasz, znak pokoju i błogosławimy każde dziecko. Dla nas – rodziców – to też piękny moment spotkania z Bogiem.

 

To bezgraniczne zawierzenie się Bogu pozwoliło Panu przeżyć chorobę córki?

 

Majka była – dzięki temu, że jest we wspólnocie – na to doświadczanie przygotowana. Była wtedy tuż przed „osiemnastką” i jak każdy miała pewne plany z tym związane. A tu nagle pojawia się rak, który wywala całe życie do góry nogami. To była prawdziwa próba w piecu ognistym i cała rodzina widziała, jak Pan Bóg jej pomagał przetrwać chemię i te różne zabiegi. Dzisiaj jest zdrowa, studiuje, włosy odrosły jeszcze piękniejsze, no i pozostało doświadczenie, że Bóg pomaga, istnieje i nie jest obojętny, kiedy cierpimy.

 

Nie warto więc opierać swego działania na rozumowym podejściu do życia?

 

Często jako ojciec staram się myśleć racjonalnie, ale mam i tak wrażenie, że jestem bezsilny, opierając się na rozumie. Ale to jest nieustanna walka między „starym człowiekiem” z ciała, który budzi się codziennie rano, a „nowym człowiekiem”, który ma Boga na pierwszym miejscu.

 

Nie zawsze szedł Pan drogą miłości?

 

Jestem słabym człowiekiem i zdarzało mi się wiele razy rozwiązywać pewne rzeczy siłą: zrobić w domu małą rewolucję, wszystkich poustawiać po kątach, pokrzyczeć na żonę, bo mnie nie rozumie, komuś dać klapsa, bo nie chce się uczyć, tylko gra na komputerze itd. To trochę działa, ale bardzo krótko. Nie można nikogo w naszym domu siłą zmusić do niczego. Takie moje awantury nic nie zmieniają. Kiedy próbuję siłą i przemocą załatwiać sprawy, to tak, jakbym wybierał Barabasza zamiast Chrystusa…

 

Barabasza… To znaczy?

 

Barabasz był zelotą – czyli partyzantem, który chciał wyzwolić Izrael w sposób siłowy, zabić nieprzyjaciół i być wolnym. Tymczasem Jezus przychodzi nas naprawdę uwolnić, nie tylko tu na ziemi, ale na zawsze. Tylko On się nie broni, nie atakuje i pozwala się ukrzyżować. To bardzo niepopularne, prawda?

 

Kiedy jestem chory, to co mi tak naprawdę pomoże? Zażywanie leków, które zwalczają tylko skutki choroby czy coś, co zniszczy jej przyczynę? Kurczę: czy całe życie mam brać przeciwbólowe leki, żeby normalnie żyć, czy wyrwać ten ząb, który gnije i zatruwa cały organizm?

 

Wybór Chrystusa to dążenie drogą dobra…

 

Iść przez życie, opierając się o Chrystusa, to doświadczenie wielkiej radości pośród różnych trudów. I o to chyba chodzi, żeby Go spotkać tak naprawdę, a nie teoretycznie. Bo gdy na końcu stanę przed Bogiem na sądzie, to nie usłyszę pytania, czy nagrałem z Arką Noego piosenki, ale czy chciałem w życiu pełnić wolę Bożą, czy kochałem, czy przekazałem dzieciom wiarę…

 

Ale szczerze mówiąc, przyznam, że w swoich własnych oczach jestem słabym człowiekiem, bo nie kocham żony w takim stopniu, w jakim na to zasługuje i dla dzieci też nie jestem idealnym ojcem. Na szczęście jest Miłosierdzie Boga i w tym cała moja nadzieja.

 

Jest taki pewien midrasz żydowski. Mówi on o człowieku, który stanął przed Bogiem na sądzie i zapytany, czy był dobrym mężem, odpowiedział zgodnie z prawdą, że nie był. To może dbałeś o ubogich i nie omijałeś ich? Odpowiedział zgodnie z prawdą, że też niestety nie. To może przekazałeś wiarę swoim dzieciom? Zapytał Pan Bóg. Niestety tu też zawalałem sprawę, odpowiedział zgodnie z prawdą. Na koniec dobry i sprawiedliwy Bóg powiedział mu: „za to, że powiedziałeś PRAWDĘ, wejdź do mojego królestwa”.

 

Pokładam wielką nadzieję w Miłosierdziu Bożym, bo nie mam zasług, które pozwoliłyby mi stanąć przed Bogiem i wejść do nieba. Bo nawet te dobre, które kryją w sobie dobre intencje,


w oczach innych mogą być nie do końca dobre. Na szczęście jest nadzieja. Dzięki temu dzisiaj wstałem i chcę żyć.

 

Rozmawiała Dorota Mazur
Czas serca 104/2010